Miłość na polu minowym
Dobrze się stało, że liderzy zapowiadanego bloku wyborczego Lewica i Demokraci wreszcie zaczęli wspominać o wspólnym programie wyborczym. A zwłaszcza o minach, na jakie koalicja trzech partii lewicowych i jednej liberalnej wejść może. Dotychczasowa współpraca do takiej koalicji zachęca, ale na poziomie samorządu nie tworzy się prawa. Nie kreuje ustroju państwa, reguł gospodarczych. Czy możliwa będzie współpraca w Sejmie liberałów z Partii Demokratycznej z SLD, zwłaszcza po skręcie w lewo tej partii? Pisał o tym w nr. 33. „Przeglądu” Marcin Święcicki w artykule „Miny do rozbrojenia”. Wspólny program wyborczy łatwy jest do napisania, zwłaszcza kiedy pominie się jak najwięcej wspomnianych u Święcickiego „min”. Kiedy skupimy się na podstawowym spoiwie dotychczasowego LiD – haśle usunięcia kaczystów od władzy. Przywrócenia demokratycznych reguł i stylu rządzenia. Ale nie może on być tylko obroną najlepszych cech III RP i punktowaniem poronionego projektu RP numer IV. III RP została podczas ostatnich wyborów odrzucona przez wyborców, także lewicowych centrowych, bo kaczyści uwiedli ich modernizacją Polski. Zmianą. Awansem zawodowym młodych obywateli RP, dowartościowaniem środowisk czujących się wykluczonymi. Co teraz, jaki projekt zaproponuje koalicja „LiD”? Nie tylko w czasie kampanii wyborczej, ale już w następnej kadencji Sejmu? Hasło ukrócenia szaleństw kaczystów szybko przestanie być aktualne. Po wyborach nastąpią rządy cywilizowanej i pragmatycznej Platformy i jej koalicjantów. Rozłamowców z PiS albo rozłamowców z LiD. Jeśli Platformie uda się dokooptować brakujących parlamentarzystów z PiS bez ich szalonych politycznie przywódców, to parlamentarzyści wybrani z listy LiD będą mogli modernizować państwo jako konstruktywna opozycja. Jeśli jednak Platformersi zaproszą do siebie najbliższych im posłów LiD, tych z centrum, to liberałowie i socjalliberałowe ruszą realizować swój program wyborczy. Lewica zaś pozostanie na ławach opozycji z braćmi Kaczyńskimi. W koalicji Lewica i Demokraci lewicowy SLD nadal jest największą i najpopularniejszą wśród wyborców partią. Trzeba zatem zadać pytanie: Czy dla uzyskania premii za jedność podczas najbliższych wyborów parlamentarnych warto tworzyć koalicję wyborczą, która po wyborach może nie przetrwać? Nie chodzi tu tylko o egoizm SLD-owski, że na plecach SLD dostaną się do Sejmu działacze partii, która inaczej nie przekroczyłaby progu wyborczego. Dla zmiany stylu rządzenia, dla przywrócenia norm państwa taka koalicja warta jest. I warto, by głos demokratów w parlamencie był słyszalny. Ale nie możemy oszukiwać naszych wyborców. Tak jak krytykujemy projekt skrywanej koalicji PO-PiS, drwimy, że głosując na Tuska, dajesz szansę partii Kaczyńskich, tak kandydując z listy LiD przyszli parlamentarzyści powinni określić nie tylko swoją przynależność, program, ale także gotowość do przyszłej, ewentualnej koalicji z PO. Aby lewicowi wyborcy głosując na kandydata z LiD, nie narzekali potem, iż wybrali posłusznego koalicjanta Platformy. Podobnie liberalnie wyborcy nie powinni być zaskakiwani wyborem zatwardziałego lewicowca. Idąc wspólnie do wyborów parlamentarnych w tak różnorodnym programowo bloku, powinniśmy pokazać wyborcom, co nas łączy, i to, co podzielić niebawem może. Zyski i przyszłe straty. Kandydaci nie mogą uciekać od programowych deklaracji, wyłączając z kampanii wyborczej np. kwestię aborcji. Skoro LiD ma być szansą na modernizację Polski, to po co ma być jedynie próbą oczarowania wyborców na użytek jednej kampanii. PS Zapraszam do czytania i komentowania mojego bloga na www.gadzinowski.bloog.pl. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint