Ewa Dziedzic jest jedną z czworga Zielonych w parlamencie Austrii i wielką nadzieją na odrodzenie partii Korespondencja z Wiednia Telefonów, wyznaczonych terminów Ewa Dziedzic ma teraz więcej niż zwykle. Od początku kariery politycznej w partii Zielonych była jedną z najpracowitszych i najbardziej znanych opinii publicznej postaci, m.in. jako rzeczniczka praw człowieka, mniejszości seksualnych i kobiet. Bardzo aktywnie angażowała się w kampanię obecnego prezydenta Austrii, Alexandra Van der Bellena. Zdaniem obserwatorów austriackiej sceny politycznej w ciągu roku pochodząca z Małopolski Ewa Dziedzic stanie się drugą osobą w partii. Ewa urodziła się w 1980 r. w małopolskich Proszowicach. Gdy miała 10 lat, rodzice z nią i jej siostrami wyemigrowali do Austrii. Po studiach politologicznych, filozoficznych i publicystyce na Uniwersytecie Wiedeńskim obroniła doktorat z filozofii. Pracowała naukowo, ale jej żywiołem jest działanie. Twórczyni i szefowa organizacji pozarządowych na rzecz migrantów, praw kobiet, mniejszości seksualnych. Najpierw referentka w Klubie Parlamentarnym Zielonych, potem w 2010 r. – radna XX Dzielnicy Wiednia, trzy lata później delegatka na krajowy kongres partii. Została rzeczniczką Kobiet Partii Zielonych w Wiedniu, a w 2015 r. – senatorką w austriackim parlamencie. Od 2016 r. jest krajową rzeczniczką Kobiet Partii Zielonych. Z wielu stron słyszy: „To jest karma, przez tyle lat byłaś skuteczna, tyle pracujesz, nikomu nogi nie podstawiłaś, to twoja szansa”. Ewa Dziedzic, teraz w najważniejszej ósemce odbudowującej partię, podchodzi z chłodną głową do różnych sugestii. Bezpośrednia, uśmiechnięta, konkretna 37-latka zaznacza: – Nie muszę się ścigać. Zawsze działałam w dobrej wierze. Zieloni po raz pierwszy od 31 lat, czyli od konsolidacji partii, nie weszli do Nationalratu, izby niższej parlamentu Austrii. Mają tylko czworo reprezentantów w izbie wyższej, Bundesracie, wybieranych w poszczególnych landach. Senatorzy pochodzą z Tyrolu, Vorarlbergu i Salzburga, Ewa Dziedzic reprezentuje stolicę i land Wiedeń. Stając do wyborów do senatu dwa lata temu, musiała zmienić obywatelstwo na austriackie, nie mogła równolegle zachować polskiego. Jeszcze partia nie zginęła „Nasza Ewa”, jak Polacy w Austrii lubią o niej mówić, chętnie wspiera działalność rodaków angażujących się w lokalną wiedeńską politykę, łączącą środowiska polonijne, również o odmiennych poglądach. Obecnie ma przed sobą najpoważniejsze w karierze politycznej wyzwanie: odbudowę partii. Jest jednym z jej filarów w „klubie ośmiu”, który tworzą: czwórka senatorów, trzech członków Parlamentu Europejskiego i aktualny szef partii Werner Kogler. Jednym z pilnych problemów do rozwiązania są finanse. Dotąd wsparcie dla klubu Zielonych wynosiło 3,4 mln euro. Teraz dotacje dla klubów parlamentarnych zależą od Elisabeth Köstinger, pierwszej przewodniczącej parlamentu z ÖVP i najmłodszej w historii kobiety na jego czele. Ani ÖVP, ani SPÖ nie mają wielkiego interesu w odbudowaniu się konkurencyjnych Zielonych. Jeszcze nigdy w austriackiej republice nie było takiej sytuacji, żeby partia miała klub w senacie i w Parlamencie Europejskim, ale nie w izbie niższej. – Zazwyczaj partia najpierw wchodzi do Nationalratu, odpowiednika Sejmu. Dopiero gdy tam jest silna, stara się o senatorów w wyborach w landach. Wielu prawników ma teraz twardy orzech do zgryzienia, jeśli chodzi o finansowanie naszego klubu senatorów w nowym parlamencie – przyznaje dr Dziedzic. Przewodnicząca austriackiego parlamentu zdecydowała o finansowym wsparciu dla frakcji Zielonych: od 2018 r. otrzymają 44,5 tys. euro podstawy na działalność krajową oraz 47,5 tys. euro dla parlamentarzystów rocznie. Po trzech dekadach działalności Zieloni pozostali z 5 mln euro długu, w tym ponad połowa to dług z kampanii prezydenckiej Van der Bellena. Wyjąwszy to i koszty bieżącej działalności w terenie oraz milion gotówki na kontach – dług wynosi pół miliona. – Właśnie udało nam się porozumieć z bankiem i wyjść z wielkiego niebezpieczeństwa, choć negocjacje były ostre. Były trzy opcje, łącznie z upadłością. Wtedy musielibyśmy zakładać partię od nowa, a tego nikt nie chciał po szoku po wyborach – wyjaśnia Ewa. Wystarczy pomyśleć o utracie logo partii, marki z historią i znaczeniem. Najbliższe pół roku Zielonych to reorganizacja, zbieranie pomysłów i inicjatyw. We wrześniu – „zjazd” partii i analiza klęski, określenie programu, kierunków, wybór władz krajowych. – Bedę oczywiście starała się