Zacznijmy od informacji, która przeszła przez media. To opinia Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE. Czytamy w niej, że „wybory prezydenckie w Polsce w obecnej formie nie spełniają wymogów OBWE, by zostać uznane za demokratyczne”. „W naszej ocenie projekt ustawy (o wyborach pocztowych – przyp. A) wymaga znaczących poprawek, by być w zgodzie ze zobowiązaniami wynikającymi z członkostwa w OBWE i innych międzynarodowych standardów dotyczących demokratycznych wyborów”, piszą autorzy opinii. I nie jest to opinia dyletantów – obserwowanie i ocena wyborów pod kątem zachowania standardów demokratycznych to jedno z głównych zadań Biura, które wysyłało obserwatorów prawie 200 razy. Dodajmy jeszcze jedno: takich opinii z instytucji międzynarodowych będzie więcej, przyjaciele Polski będą je pisać z troską, wrogowie – z radością, że wypychają Warszawę na margines. Takie są realia polityki międzynarodowej. I albo umie się je wykorzystać, albo nie. Co warte przypomnienia, były czasy, kiedy Polska wykorzystywała te realia znakomicie, co zresztą przypomina samo Biuro. Mieści się ono w Warszawie, przy ul. Miodowej. Samo zainstalowanie go w naszej stolicy nastąpiło w wyniku wielu starań. Decyzja została podjęta podczas tzw. drugiego szczytu KBWE, w Paryżu, w listopadzie 1990 r. Ten szczyt odbywał się w doniosłej atmosferze, rok po jesieni ludów. Podpisano wówczas Paryską Kartę Nowej Europy, składającą się z trzech części. W pierwszej, zatytułowanej „Nowa era demokracji, pokoju i jedności”, m.in. wypisano idee, które powinny służyć trwałej demokratyzacji. Są to: katalog praw człowieka i system gwarancji ich przestrzegania, rządy prawa, zasada wolnych i demokratycznych wyborów, pluralizm polityczny, niezależne i apolityczne sądownictwo. Druga część nosi tytuł „Wytyczne na przyszłość”. A trzecia – „Nowe struktury i instytucje procesu KBWE”. Jedną z tych struktur było Biuro Wolnych Wyborów, które później przemianowano na Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka. I ustalono, że jego siedzibą będzie Warszawa. To oczywiście nie stało się samo z siebie, o to należało powalczyć. Za te starania należą się ukłony trójce dyplomatów: wiceministrowi Jerzemu Makarczykowi oraz Jerzemu Nowakowi i Andrzejowi Towpikowi. Okazali się nad wyraz skuteczni, przez kilka tygodni przekonując zachodnich dyplomatów do tej lokalizacji. Nie miejmy złudzeń, wtedy, w roku 1990, Warszawa nie należała do miast, które zachodni Europejczycy oceniają jako przyjazne do życia. Ale udało się, mieliśmy zresztą w tym czasie znakomitą prasę, więc mogliśmy grać na wyrost. Tak zresztą było w innej rozgrywanej w tamtym czasie partii – chodzi o zjednoczenie Niemiec i przymuszenie kanclerza Kohla do szybkiego uznania nienaruszalności granicy polsko-niemieckiej. Kohl próbował to przeciągać, miał mocne argumenty, ale nie przeciągnął. Jest zapis jego słów z tamtych lat. Otóż gdy tak się upierał, przyszedł do niego szef niemieckiego MSZ (i koalicyjnej FDP) Hans-Dietrich Genscher z prośbą, by wreszcie sobie odpuścił. Na co Kohl tylko jęknął: „Polacy są mistrzami świata w zdobywaniu sympatii!”. A w czym dziś jesteśmy mistrzami? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint