Mistrzowie własnego podwórka

Mistrzowie własnego podwórka

Poczynając od Ekstraklasy, polskie zespoły to jakieś dziwne twory Zgodnie z życzeniem pomysłodawców ligowej reformy polska futbolowa Ekstraklasa pędzi w iście ekspresowym tempie i minęła już półmetek fazy zasadniczej. To dobry moment do refleksji nad kondycją piłki klubowej. Co prawda pocieszamy się, że świat powstał z chaosu, ale polskim klubom z najwyższej półki nie wychodzi on na dobre. Tak zwany przeciętny kibic nie ma pojęcia, kto na co dzień rządzi klubem, jakie są wpływy i zależności – właściciela, innego podmiotu, spółki Ekstraklasa, wreszcie PZPN. I nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na proste pytanie: co jest ważniejsze, kasa czy klasa? Ponieważ nasze zespoły cierpią na charakterystyczną przypadłość – żadną racjonalną miarą nie da się określić ich sposobu gry, o stylu nie wspominając. To już chroniczne dążenie do mistrzostwa, niestety wyłącznie własnego podwórka… Każdy z każdym może wszystko Analizując jesienią 2013 r. amplitudę formy i wyników można dostać kręćka. Wystarczy prześledzić ligowe losy zespołów pierwszej trójki (od 12. do 16. kolejki): liderująca warszawska Legia wygrała u siebie z Piastem 4:1, pojechała do Poznania po remis 1:1 z Lechem, przegrała 1:3 z Zawiszą na wyjeździe, pokonała u siebie Zagłębie 2:0 i w Łodzi Widzew 1:0. Wicelider Górnik pokonał u siebie Śląsk 3:2 i w Białymstoku Jagiellonię 1:0, by przegrać na własnym stadionie z Cracovią 0:1 i aż 1:3 w Poznaniu z Lechem, aż przyszło zwycięstwo na własnym boisku nad Wisłą 3:2. Ta wcześniej przegrała na wyjeździe z Zawiszą 1:3, w Krakowie wygrała z Zagłębiem 1:0 i Widzewem 3:0, by następnie na wyjeździe zaledwie zremisować 0:0 z outsiderem Podbeskidziem. Jak widać, każdy z każdym może – jak mawiał klasyk – wygrać, przegrać, a nawet zremisować. I chociaż niekiedy emocji i nieoczekiwanych zwrotów akcji nie brakuje (jak chociażby w Zabrzu na spotkaniach Górnika ze Śląskiem i Wisłą), to poziom zdecydowanej większości potyczek pozostawia wiele do życzenia. A wielu najzwyczajniej nie da się oglądać. Taka kopanina bez ładu i składu – bez jakiegokolwiek pomysłu na grę… Katastrofa, nieudolność, żenada… O prawdziwej wartości naszych zespołów przekonujemy się podczas ich nieudolnych, katastrofalnych występów w europejskich pucharach. Nie od potentatów, ale od europejskich średniaków dzieli nas coraz większy dystans. Dość przypomnieć, że trzeci w poprzednim sezonie wrocławski Śląsk (mistrz 2012 r.) w eliminacjach Ligi Europejskiej dostał baty od hiszpańskiej Sevilli 1:4 i 0:5! A mecze naszej „flagowej drużyny” Legii Warszawa (mistrz 2013 r.) w  Lidze Europejskiej to jedna niewyobrażalna, wręcz totalna kompromitacja. Mając za rywali Lazio, Trabzonspor i Apollon, podopieczni trenera Jana Urbana w czterech meczach grupowych nie zdołali wywalczyć ani jednego punktu. Ekipa z Łazienkowskiej jako jedyna ze wszystkich drużyn biorących udział w rozgrywkach Ligi Mistrzów i LE nie zdobyła ani jednej bramki. Zaiste zasługuje to na wpis do Księgi rekordów Guinnessa! Marzenia o wielkiej Legii, robiącej furorę na międzynarodowej arenie, prysły jak bańka mydlana. Pełnym blaskiem świeciła natomiast ostatnio gwiazda prezesa stołecznego klubu Bogusława Leśnodorskiego. Niektórzy wychwalali go i obdarzali komplementami jako menedżera nowego formatu. Aliści (jak mawiał Jerzy Waldorff) wielce atrakcyjny wizerunek legijnego bossa zblakł po wypowiedzi wojewody mazowieckiego Jacka Kozłowskiego: – Problem z prezesem Leśnodorskim polega na tym, że on ze wszystkimi rozmawia i te rozmowy wydają się bardzo dobre, tyle że na koniec wszyscy się czują oszukani. Składał obietnice rozwiązania wielu problemów, które sygnalizowaliśmy, składał obietnice osiągnięcia porozumienia i pokoju z kibicami. Tych obietnic naprawdę było bardzo dużo. Zaczynam się orientować, że te obietnice są puste, bez pokrycia. I chyba musimy zakończyć dotychczasowy okres współpracy, który nazwałbym miodowym, i wrócić do metod, których nie chciałbym stosować, ale które są konieczne – zapowiedział Kozłowski na łamach tygodnika „Wprost”. Króluje prywata Poczynając od Ekstraklasy, polskie zespoły to jakieś dziwne twory. W klubowych kadrach piłkarzy przez duże P jak na lekarstwo. W zdecydowanej większości mamy do czynienia ze zlepkiem dość przypadkowo dobranych zawodników. Bo jeden nie kosztował za dużo, drugi może się przydać na kilku pozycjach, trzeci przyszedł właściwie za darmo, czwarty, piąty i szósty… Bardzo trudno zorientować się, według jakiego klucza (?) są dobierane te futbolowe kompanie. Dodajmy do tego klubowe grupy interesu, uwijające się (by nie powiedzieć dosłowniej –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 48/2013

Kategorie: Sport