Katyń Lecha Kaczyńskiego Prezydent Lech Kaczyński tylko raz był w Katyniu – 17 września 2007 r. Wypadała wówczas kolejna rocznica wkroczenia wojsk radzieckich na terytorium Polski. Rocznica nie była okrągła, jak w 2009 r., gdy Lech Kaczyński nie pojawił się na grobach zamordowanych oficerów. Za to wypadała w czasie kampanii wyborczej, która miała zadecydować o utrzymaniu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Wizyta w Katyniu nie była wcześniej planowana – Kancelaria Prezydenta poprosiła w trybie pilnym Ambasadę RP w Rosji o jej przygotowanie. Ówczesny ambasador Jerzy Bahr musiał znaleźć formalny powód pojawienia się głowy państwa w Rosji. W niedawnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” wyjawił, że oficjalnie prezydent przybył do Katynia z pielgrzymką. Potwierdził brak rosyjskiej wizy w paszporcie Marii Kaczyńskiej. Trzy dni przed pielgrzymką katyńską ówczesny minister obrony narodowej Aleksander Szczygło (jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego towarzyszył prezydentowi w locie do Smoleńska) wydał rozkaz o awansowaniu wszystkich ofiar zbrodni katyńskiej, których nazwiska są znane, na wyższe stopnie oficerskie. Awans, który objął ok. 15 tys. osób, został uzgodniony z Lechem Kaczyńskim. Prezydent wyraził niezbędną zgodę na nominacje generalskie. Postanowiono, że uroczystości mianowania na wyższe stopnie oficerskie rozpoczną się przed Grobem Nieznanego Żołnierza na placu Piłsudskiego w Warszawie w piątek 12 października i zakończą się w niedzielę, bo oszacowano, że wyczytanie wszystkich nazwisk potrwa 45 godzin. Rozpętała się burza, wielka ceremonia bowiem została wyznaczona przez Kancelarię Prezydenta na ostatni weekend przed wyborami parlamentarnymi. Polityczne wykorzystanie mordu katyńskiego w interesach jednej partii wywołało protest Andrzeja Wajdy, oburzenie abp. Józefa Życińskiego i części rodzin katyńskich. Maja Komorowska wycofała zgodę na odczytywanie nazwisk awansowanych pośmiertnie oficerów. Pod naciskiem społecznym ceremonię przeniesiono – odbyła się wkrótce po przegranych przez PiS wyborach – w ramach obchodów Święta Niepodległości. Wizyta prezydenta w Katyniu w kwietniu 2010 r. także wypadła nagle. Donald Tusk jako premier uczynił wiele, by wyjąć stosunki polsko-rosyjskie z zamrażarki, w której przechowywali je Lech i Jarosław Kaczyńscy. Wysiłki szefa rządu zostały docenione – premier Władimir Putin zaprosił go na wspólne uroczystości do Katynia. Nigdy wcześniej tak wysoki rangą rosyjski polityk nie pojawił się na cmentarzu w Lesie Katyńskim. Rzecz się działa w roku wyborów prezydenckich. Lecha Kaczyńskiego, murowanego kandydata PiS, gest Putina wobec konkurencji politycznej boleśnie ugodził. Tym bardziej że kilka miesięcy wcześniej Dmitrij Miedwiediew zignorował zaproszenie polskiego prezydenta do wzięcia udziału w obchodach wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz. Prezydent za wszelką cenę chciał lecieć razem z premierem, by zneutralizować sukces Tuska. Po napotkaniu zdecydowanego oporu kancelarii szefa rządu, uzasadnianego względami protokolarnymi, zrezygnował i postanowił wziąć udział w uroczystościach 10 kwietnia. Sprawa była dla Lecha Kaczyńskiego najwyższej wagi. Chodziło o prestiż i przelicytowanie premiera w zaocznym pojedynku. „Jest oczywistością, że prezydent musi tam być”, tłumaczył Lech Kaczyński. Banalna mgła nie miała prawa temu przeszkodzić. Swoją determinację szef państwa polskiego dobitnie zademonstrował w czasie odsieczy gruzińskiej. Smoleńsk Jarosława Kaczyńskiego Projektując IV RP, Jarosław Kaczyński wprowadził do obiegu pojęcie porządku aksjologicznego, czyli zadekretowania wyselekcjonowanych wartości i delegalizacji pozostałych. W 2003 r. prezes PiS tłumaczył, że „nie może być jakichkolwiek kompromisów w odniesieniu do wartości moralnych i narodowych tradycji”. Wartości i tradycje niezgodne z porządkiem aksjologicznym Jarosław Kaczyński nazwał nihilizmem: „W sferze aksjologicznej nie ma wyboru, wszelkie próby kompromisu między tradycyjnym systemem wartości a nihilizmem nie mają sensu, gdyż w istocie muszą oznaczać kapitulację wobec nihilizmu”. W tłumaczeniu na język polityki to zdanie brzmi: kto nie z nami, ten przeciwko nam. Lech Kaczyński podzielał poglądy brata, domagając się przed wyborami w 2005 r. likwidacji „niespójności systemu wartości” obowiązującej konstytucji i zastąpienia jej nową ustawą zasadniczą, która da początek IV RP. PiS okazało się za słabe, by zmienić konstytucję, jednak Lech Kaczyński, jako prezydent, kierował się porządkiem aksjologicznym, wywodząc z niego politykę historyczną, a nawet orderową, konstruując mit założycielski Polski po 1989 r. na powstaniu warszawskim. Zgodnie z nim powstańcy ucieleśniali wszystko, co było najlepsze w II RP, i złożyli ofiarę
Tagi:
Krzysztof Pilawski