W czasach radzieckich wypadało mieć tomy Puszkina i Tołstoja dobrane kolorystycznie. Moja książka istnieje po to, żeby ją przeczytać Irina Dienieżkina, ma 21 lat. Książką Daj mi! zadebiutowała jako 20-letnia studentka dziennikarstwa w Jekaterynburgu. W Polsce przypięta została do niej metka rosyjskiej Masłowskiej. W dużej części książka to życie Dienieżkinej i jej podobnych przyjaciół, znajomych, sąsiadów. Bardziej obrazki niż literatura. Bardziej ciekawostka niż głos pokolenia. Pani książkę w Rosji wypada mieć, przeczytać czy krytykować? W czasach radzieckich wypadało mieć tomy Puszkina, Tołstoja, ustawione tak, żeby na półce dobrane były kolorystycznie. Moja książka, tak jak inne, istnieje po to, żeby ją przeczytać. Kupienie książki po to, żeby mieć ją w bibliotece, to bzdura. Kiedyś podpisywano subskrypcję na książki, żeby zapełnić przedpokoje i serwantki, teraz mam wrażenie, że jednak większe znaczenie ma przeczytanie samej historii. Ale pewnie na całym świecie są takie przygłupy, dla których kupowanie i nieczytanie książek to moda i snobizm. Ja tego nie rozumiem. Mówią o pani Tatu rosyjskiej literatury. Lubi pani takie porównania? Lubię młodych ludzi i piszę o nich. Właśnie takich jak dziewczyny z zespołu Tatu. Chociaż moim ulubionym zespołem jest grupa Zwierz, ale dziewczyny z Tatu też bardzo mi się podobają. Pani sposób pisania i przedstawieni bohaterowie wynikają z podobnych doświadczeń czy z tego, że jest pani dobrą obserwatorką? Pewnie, że pisałam o sobie. Oczywiście, mogłabym mnóstwo rzeczy wymyślić, ale nie chcę, żeby mnie potem inni wytykali palcami, mówiąc, że coś takiego nie mogło się zdarzyć. Dlatego piszę na podstawie własnych doświadczeń. Gdyby miała pani ocenić swoją książkę, nazwałaby ją pani grą czy głosem pokolenia? Głos młodego pokolenia to tak naprawdę nadużywany stereotyp, sztampa. A ja po prostu chciałam napisać książkę, którą by się czytało z ciekawością, żeby po lekturze było o czym pomyśleć. I to zrobiłam. W Rosji trzeba było zapełnić lukę związaną z literaturą o młodzieży. Należało przetrzeć szlaki. Teraz za mną mogą pójść inni młodzi. Młoda Rosja przemówiła, pisali krytycy co ma do powiedzenia? Żadnej psychologii, tylko obrazki z życia? Tam jest bardzo dużo psychologii. Wystarczy spojrzeć na postać Waleroczki. Zawsze interesowały mnie relacje między wychowawcami a wychowankami. Wiem doskonale, że są dzieci, których wychowawcy się obawiają. Sama pamiętam moją nauczycielkę matematyki, która wykładała, stojąc twarzą do tablicy, bo nie mogła sobie poradzić z dziećmi, nie potrafiła ich ujarzmić. I mnie interesuje właśnie to, w jaki sposób obchodzić się z tymi dziećmi, które już jako pięciolatki wiedzą, jak rozmnażają się ludzie. Życie rosyjskiej młodzieży od podszewki to jałowa gadanina, na przemian z pijaństwem, muzyką, narkotykami i samotnością? Tam nie ma narkotyków. To, co się widzi, zależy od czytelników, od tego, co mają w głowie. Jeśli mają coś w głowach, nie będą się czepiali tylko słowa wódka. Zazwyczaj jest tak, że przeczytają słowa seks albo piwo i już myślą, że rzecz jest o seksie albo o piwie. Dla mnie takie sądy brzmią bardzo dziwnie. Ale to, co chciałam powiedzieć, niech osądzą krytycy i czytelnicy. Ja mogę mówić różne rzeczy. Proszę bardzo, jak ktoś chce, to mogę powiedzieć tak: życie w Rosji jest straszne. Jedynie seks, narkotyki i rock&roll. Społeczeństwo podupada i już niedługo Rosjan w ogóle nie będzie. Niektórym się udaje, a pozostali po cichutku gniją, umierają w piwnicach. Piszę więc o swojej przyjaciółce Wołkowej, która nie ma możliwości przyjechać do Polski. O trudnym przecież życiu Rosjan, które wciąż pozostaje pod wpływem przemocy, seksu i miłości. I braku pieniędzy. Książka została przetłumaczona na wiele języków. A czy problemy pani bohaterów są przetłumaczalne? Czy mogliby równie dobrze żyć poza Rosją? Kiedy książka została wydana w Niemczech, Niemcy mówili, że dokładnie to samo mogłoby się dziać u nich. W życiu młodzieży wszystko jest podobne. MTV, zagraniczna muzyka, ubrania, moda to wszystko łączy młodych ludzi. Kiedy przyjechaliśmy do Francji, od razu wdrapaliśmy się na wieżę Eiffla. Wówczas jedna z naszych opiekunek z wydawnictwa przyznała, że, choć od urodzenia mieszka w Paryżu, na wieży nie była ani razu. I tak samo jest z Rosją. Plac Czerwony, rozmach, rosyjska