Młode dyrygentki, czyli… muzyczny testosteron

Młode dyrygentki, czyli… muzyczny testosteron

Kobieta może liczyć na sukces w dyrygenturze tylko wtedy, jeśli jest o 100% lepsza od kolegów po fachu płci męskiej Jestem tyranem i despotą – przyznaje Iwona Sowińska – młoda dyrygentka, która dała się ostatnio poznać, prowadząc znakomicie orkiestrę, chór i solistów Opery Krakowskiej podczas premiery „Damy Pikowej” Czajkowskiego. Takiego dynamitu wykrzesanego z batuty mógłby jej pozazdrościć niejeden starszy i bardziej doświadczony dyrygent mężczyzna. Iwonę Sowińską, Annę Mróz, Monikę Wolińską i Klaudię Pasternak łączy to, że są niezwykle ambitne i doskonale przygotowane do zawodu dyrygenta. Urodziwe i powabne młode kobiety charaktery mają twarde, nieustępliwe, stuprocentowo męskie. Oto, jak swoje ego definiuje Klaudia Pasternak: – Niezachwiana pewność siebie, pewność we wszystkim, co muzyczne, to cecha charakterologiczna, głównie utożsamiana z męskimi walorami. Dyrygent musi się szybko ruszać, machać rękami przez dwie, czasem nawet trzy godziny bez przerwy, a do tego, jak tłumaczy obrazowo Klaudia, musi wykonywać pajacyki, wkręcanie żarówek, prostowanie rąk, stanie w rozkroku. Po koncercie można go wyżąć jak mokry ręcznik. Kobieta decydująca się na takie zajęcie musi liczyć się z tym, że może wizualnie utracić coś ze swej świeżości i to też wymaga sporej odwagi. Ale nagrodą za wysiłek fizyczny jest gwarancja, że nie stanie się puszystą panią. Rasowy dyrygent to facet Utarło się, że tyran z batutą to oczywiście mężczyzna, niemal nadczłowiek, macho muzyczny. Totalitarną dominację zaczęła śmiało przełamywać prawie pół wieku temu Agnieszka Duczmal – pierwsza kobieta dyrygent, która wspięła się na zawodowe szczyty w tej dyscyplinie. Choć z początku nie było jej łatwo, umocniła swoją pozycję i przetarła szlak kolejnym przedstawicielkom płci pięknej. Wcale przy tym nie rezygnowała z życia rodzinnego, z męża i dzieci. Już w czasie studiów – w 1968 r. – utworzyła Orkiestrę Kameralną Polskiego Radia „Amadeus”, której do dziś jest dyrektorem i kierownikiem artystycznym. Jako pierwsza kobieta z batutą wystąpiła w słynnej mediolańskiej La Scali. Zdobyła też tytuł La donna del mondo 1982 (Kobieta Świata) przyznawany pod patronatem UNESCO przez prezydenta Włoch za wybitne osiągnięcia kulturalne, naukowe i społeczne. Monika Wolińska, która ukończyła aż trzy wydziały w Akademiach Muzycznych w Bydgoszczy i Warszawie, tak jak trzy pozostałe koleżanki słyszała krążącą wśród znawców opinię, że kobieta może liczyć na sukces zawodowy w dyrygenturze tylko wtedy, jeśli jest o 100% lepsza od kolegów po fachu płci męskiej. Jednak nie przerażają jej takie kryteria obecności na rynku dyrygenckim. Anna Mróz (w cywilu córka Agnieszki Duczmal), absolwentka studiów dyrygenckich w Hanowerze, zgadza się z tym poglądem. – Oczywiście jest nam dziś dużo łatwiej niż w czasach, kiedy w szranki stawała moja mama, ale nadal preferuje się mężczyzn. Ta reguła obowiązuje zwłaszcza na konkursach dyrygenckich – dodaje. Iwona Sowińska, która ukończyła dyrygenturę symfoniczną w Akademii Muzycznej w Krakowie i studiowała też w USA, uważa, że warunek bycia o 100% lepszą odnosi się nie tylko do dyrygentek, lecz także do wszystkich innych zawodów typowo męskich, w których kobieta chce coś znaczyć. Klaudia Pasternak, absolwentka dyrygentury (w klasie prof. Bogusława Madeya) i kompozycji warszawskiej akademii muzycznej, uważa, że przedstawicielki płci pięknej górują nad panami poziomem empatii z buddyjskim „współodczuwaniem”, a to podstawa do nawiązania życzliwej komunikacji międzyludzkiej, co prowadzi do efektywnej współpracy z „psychologiczną łamigłówką, jaką jest organizm orkiestry”. – Uważam – mówi – że w tej kwestii panie mają więcej do zaoferowania niż panowie. Kocham Leonarda – Zakochałam się w Leonardzie Bernsteinie – wyznaje Anna. – To wielki muzyk, a jego interpretacje są niesamowite, choć można się z nimi nie zgadzać. Uwielbiam też Zubina Mehtę i do dziś wspominam jego koncert w Nowym Jorku na czele orkiestry Filharmonii Nowojorskiej, kiedy dyrygował „Świętem wiosny” Strawińskiego. Kolejni na liście Anny to Eiji Oue, Japończyk, u którego studiowała w Hannowerze i któremu wiele zawdzięcza, Antoni Wit, który nauczył Annę pracy z orkiestrą symfoniczną. Mama, Agnieszka Duczmal, przekazała jej natomiast w genach i na co dzień to, co nie tylko u kobiety dyrygenta najlepsze, czyli umiejętność współżycia z ludźmi. I że muzyka w tym zawodzie jest najważniejsza. O Leonardzie ciepło wyraża się też Monika.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 24/2008

Kategorie: Kultura