Obozy studenckie kojarzą się z wyuzdanymi konkursami i żłopaniem alkoholu. Jak jest naprawdę? „Ja, sierściuch zapchlony, siłą od cyca odstawiony, dotychczasowym przebiegiem wypadków mocno przerażony, przysięgam Ci, Panie: nie pić, nie palić, nie używać, a wszelkie zachcianki kadry z radosnym piskiem wykonywać”. „Koty” studenckie składają przysięgę pokornie po przejściach pierwszego dnia obozu adaptacyjnego. Adeptów zrywają o świcie „Kałasznikow” Bregovića i krzepka wychowawczyni ze… szpicrutą. „Młodziaki lubią survival”, śmieje się Karolina z II roku AWF, kadrowa na obozie ZSP. Dlatego organizuje się nocne rajdy wokół jeziora. Rok temu jedna z grup odwróciła swoją mapę i przewędrowała pięć kilometrów w przeciwnym kierunku. Wieczór bez seksu „Zerówkowicze” przygotowują wieczorki. Zwykle tematyka „damsko-męska”: recytacja mocno zerotyzowanej wersji „Lokomotywy” Tuwima, jedzenie na czas jabłek zawieszonych u bioder koleżanki, seksowne obieranie ogórka. „Ten wieczór będzie bez seksu. Ostatnio było już za zbereźnie”, zdradza Agnieszka z Politechniki Warszawskiej. Na początek zgadywanka filmowa. Karaś i Zachód, obozowe rozrabiaki, odczytują przerobione na potrzebę obozu oświadczenie: „Nieprawdą jest, jakoby nie było ciepłej wody i świeżego chleba, jak też nieprawdą jest, że my tu pijemy alkohol i łubu dubu…”. „Miś!”, krzyczy sala. Potem lecą: „Milczenie owiec”, „Gumisie”, „Kiler”. Na koniec gaśnie światło. W blasku reflektora chudziutka dziewczyna podtrzymywana przez rosłego kolegę biegnie po ścianie. „Matrix!”, krzyczą studenci. Potem, wśród chichotów sali, chłopaki robią sobie wzajemnie plakatówkami manicure. Dogrywka – na palcach rąk. Po malowaniu drużyny muszą z zawiązanymi oczami wykonać skomplikowane uczesanie. Sala zaśmiewa się do rozpuku, a męskie ciuciubabki piętrzą koafiury na głowach partnerek. Po konkursie fryzjerskim jeszcze tradycyjny element toaletowy. Bez papieru nie odbył się chyba ani jeden obóz studencki w historii polskich „adapciaków”. Wszyscy bawią się nieźle, ale nic nie przebije konkursu na tatuaż. Tatuaże przerodziły się w body-painting. Po ciężkich walkach z Prostytutką i Człowiekiem Bez Skóry, któremu widać było wszystkie wnętrzności, zwyciężyła drużyna, która stworzyła Olisadebe. Po wieczorku czas na dyskotekę. Zgodnie z hasłem „Piżama-party” na sali pojawiają się satynowe koszulki i bokserki. Raz na jakiś czas przez seksy tłum przewinie się tleniony blondasek w różowych barchanach lub lady punk w pasiastej piżamie po dziadku. Szkoła życia Obozy to nie tylko ubaw. Nocne rajdy wyłaniają liderów, „wieczorki” integrują i uczą pracy w grupie. Tradycyjna wizyta rektora to olbrzymi „zastrzyk motywacyjny”. Organizowane są spotkania informacyjne. Lidia Kula, przewodnicząca Rady Okręgowej ZSP w Warszawie, od siedmiu lat zajmuje się obozami: „Po obozie ZSP studia nie są szokiem. Młody człowiek wie, co to kolokwium, do kogo zwracać się po stypendium socjalne”. Obecnie organizowanych jest 17 obozów na terenie całej Polski – od Zakopanego po Giżycko. Waldemar Zbytek, przewodniczący Rady Naczelnej ZSP, twierdzi, że obóz to szansa na zmniejszenie frustracji i osamotnienia. Pomaga w tym też zapisanie się do organizacji. „Obozy adaptacyjne to inwestycja, około 80% po obozie zapisuje się do nas”, mówi. Praca w ZSP uczy współpracy z innymi, daje doświadczenie w organizowaniu dużych przedsięwzięć. „ZSP warto sobie wpisać do cv”, zapewnia Agnieszka z Politechniki. Dla Karoliny, studentki AWF, ZSP to jedna z metod na „zapychanie czasu”. Od skończenia szkoły baletowej łapie się wszystkiego – została starościną na swoim roku i zrobiła kurs na młodszego ratownika. Adam Żelazko, wiceprzewodniczący ZSP i komendant obozu: „Rozgrywki między nami a samorządami i innymi organizacjami studenckimi to treningi polityczne”. Adam jest jednym z niewielu, którzy do organizacji trafili nie przez obóz adaptacyjny. „Moja droga do ZSP była dosyć poplątana”, wykręca się, puszczając oko do Gosi, swojej dziewczyny. Wśród nocnej ciszy W Miałkówku koło Lucienia od kilku lat odbywają się obozy adaptacyjne organizowane przez ZSP. Na drzwiach kolorowe kartki z artystycznymi napisami jako wizytówki. Do środka lepiej nie wchodzić, bo nie wiadomo, na co można się natknąć. U niektórych czysto, u innych można się przykleić do podłogi. Na obóz trafiają społecznicy i zachlajmordy. Trudno utrzymać porządek. Dlatego kadra podkreśla różnicę wieku. „Najgorsze to podnieść głos. Ale nie można spoufalać się tak, żeby po pijaku wyśpiewywać kolędy”, uważa Karolina, która ancymonków okręca sobie wokół
Tagi:
Karolina Monkiewicz