MODrzeJEwSKA ShakespeareStar – Rozmowa z prof. Andrzejem Żurowskim

MODrzeJEwSKA ShakespeareStar – Rozmowa z prof. Andrzejem Żurowskim

Po debiucie w Bochni Helena Modrzejewska rozkochała w sobie Kraków i Warszawę, rzuciła na kolana Amerykę, podbiła Londyn Sto lat temu, 8 kwietnia 1909 r., zmarła w Kalifornii Helena Modrzejewska, za oceanem znana jako Madame Modjeska, aktorka wielka i niedościgła, do dzisiaj uważana za jedną z najlepszych heroin szekspirowskich w historii. „Gdziekolwiek pojawiła się na scenie – pisał w roku 1903 wielbiciel jej talentu, doktor filozofii Feliks Koneczny – wszędzie głoszono, że takiej gry nie widziano jeszcze”. – O Modrzejewskiej pisuje się w tonacji panegirycznej albo wcale. Czy jednak moglibyśmy dzisiaj oglądać grę Heleny Modrzejewskiej bez irytacji? Czy chciałby pan, jakimś cudem, zobaczyć ją na scenie? – Za nic w świecie! – Czy to znaczy, że była aktorką przecenianą? – A skądże! Była aktorką wielką i właśnie dlatego jej artyzm odpowiadał wrażliwości jej odbiorców, tych sprzed stu lat i więcej. Tym także była wielka, że szła przed nimi o krok czy dwa, ale tylko o krok czy dwa; gdyby nadmiernie wyprzedziła swój czas, jej sztuka rozminęłaby się z oczekiwaniami widzów – nie trafiałaby w ich skalę wrażliwości, ich sposób myślenia i przeżywania. Z Bochni do stolicy – Z tego prosty wniosek, że Modrzejewska – debiutantka z przedstawienia dobroczynnego w Bochni w 1861 r. i Modrzejewska, a właściwie już Modjeska – oklaskiwana w Metropolitan Opera House w roku 1888 to dwie różne aktorki. Bardzo się różniły? – Z całą pewnością było to aktorstwo w rozwoju, sztuka podlegająca stałym korektom. Proszę zważyć, że choć Modrzejewska po spektaklu w Bochni, ruszywszy rzemiennym dyszlem po Galicji, w Czerniowcach odniosła sukces, została doceniona przez tamtejszą publiczność i dzięki temu mogła potem kontynuować karierę – poprzez Kraków, gościnnie Poznań, aż po pozycję pierwszej gwiazdy Warszawskich Teatrów Rządowych i sławę największej aktorki polskiej – to przecież zauważona została w niezłym, bo niezłym, ale teatrze głęboko prowincjonalnym. Z całym szacunkiem, ale to był zaledwie niewielki pagórek, a Metropolitan to Himalaje. Tak naprawdę niewiele zrazu umiała i, poza talentem, inteligencją, ogromną wolą pracy i urodą, sporo miała do roboty. Ale pracowita i ambitna była niezmiernie. – Może to – poza talentem – największa tajemnica jej niebywałych postępów i sukcesów. Przełomem okazała się krótka, ale intensywna warszawska kariera aktorki. Grała wtedy bardzo dużo i coraz lepiej. – To oczywiście był ważny etap i wymagająca szkoła, ale przedtem był jeszcze znakomity naówczas Kraków, który podbiła, i to nad podziw szybko. Potem przyszły zrazu występy gościnne, a potem niebywale korzystny, ku zawiści koleżanek, kontrakt pierwszej gwiazdy Warszawskich Teatrów Rządowych. Było to w roku 1869. – Zaledwie osiem lat po debiucie! – Właśnie. Pojawienie się nowej gwiazdy w stolicy nie było w smak tutejszym znakomitościom, zwłaszcza płci pięknej. Ale przebiła się; talent artystki pokonał krytyków, nawet niechętnych. Grała wiele i z coraz większym sukcesem. A kontrakt, jaki wynegocjowała, musiał zdumiewać nawet jej wielbicieli. W końcu gwiazda dopiero początkująca, a dopięła warunku niecodziennego i dzisiaj kontraktu: mogła sama decydować o wyborze ról. To (choć w praktyce bywało różnie) gwarantowało jej status gwiazdy, o pieniądzach nie zapominając, i nie licząc gwarantowanych, nieźle płatnych występów miesięcznie oraz benefisu, do którego mieli prawo tylko najwięksi. – A tych wielkich w warszawskim zespole nie brakowało, by wymienić choćby Alojzego Żółkowskiego czy Jana Królikowskiego. – Prezes Teatrów Rządowych, gen. Muchanow, a w jeszcze większym stopniu jego wpływowa małżonka Maria Kalergis dbali o prestiż teatru – w warszawskich latach 1868-1876 Helena Modrzejewska miewała naprawdę doborowych partnerów. W takich okolicznościach rozkwitał jej talent, choć na czym to bliżej polegało, nie tak znów łatwo się zorientować. Recenzje są w większości enigmatyczne, ogólnikowe; jedno jest pewne – jak na owe czasy Modrzejewska powściągała ekspresję, nie nadużywała siły głosu, dzięki czemu rzadkie kwestie wypowiedziane głosem podniesionym sprawiały silniejsze wrażenie. A stylistycznie nawiązywała do tradycji romantycznej. – A co grała? – Mimo prawa do wyboru ról musiała liczyć się z gustami publiczności, no i z cenzurą. Grała więc rzeczy różne, nie zawsze najwyższego lotu. Występowała i w modnych francuskich wyciskaczach łez, i w wielkim repertuarze. Grała szekspirowskie Julię i Ofelię, Marię Stuart

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2009, 2009

Kategorie: Kultura