Mój najbardziej udany żart primaaprilisowy to… Krzysztof Daukszewicz, satyryk, poeta i piosenkarz To był rok 1976 albo 1977. Mieliśmy koleżankę, którą naprawdę lubiliśmy, a która dosyć biedowała i cały czas płakała, że ma fatalnie pomalowaną kuchnię. 1 kwietnia wpadłem do niej do pracy, żeby mi pożyczyła klucze od swojego domu, bo coś w nim zostawiłem. Następnie polecieliśmy z kolegą i w siedem godzin pomalowaliśmy tę kuchnię od sufitu do podłogi, wszystko ponownie zmontowaliśmy i jeszcze zdążyłem oddać klucze. Koleżanka nie była w stanie wyjść z podziwu, jak to się stało, że ktoś jej pomalował kuchnię, kiedy ona była w pracy. Michał Marszał, tygodnik „Nie” Przez wiele lat za punkt honoru stawiałem sobie zrobienie 1 kwietnia w konia naszych Czytelników, a jeszcze lepiej także osób z pierwszych stron gazet. Znaczące osiągnięcie na tym polu odniosłem w 2011 r. W całkowicie zmyślonym tekście opisałem, jak jako pracownik warszawskiego MPO podprowadziłem worek ze śmieciami spod domu Jarosława Kaczyńskiego, a następnie na tej podstawie dokonałem analizy osobowości prezesa. Kilka dni później Jacek Żakowski i Tomasz Lis spierali się w TOK FM, czy takie zachowanie to przekroczenie dziennikarskich granic. Największy sukces przyniósł mi zaś rok 2013. Pół Polski wkręciło się w to, że podsłuchałem Donalda Tuska i wielu ówczesnych prominentów podczas meczu piłki kopanej Polska-Ukraina. Rozmowy były bardzo wiarygodne – bo wulgarne. Dzień później rzecznik rządu Paweł Graś wydał oficjalne dementi, a ja przestałem odbierać telefony i zacząłem się ukrywać. Skończyło się na szczęście bez wizyty panów z alfabetem na plecach, a jedynie na przegranym procesie z Tuskiem i konieczności pokajania się na naszych łamach. Sąd uznał, że zmyślać w prima aprilis można, ale wkładać w usta wulgaryzmów już nie. Rok temu odbyłem z byłym premierem krótką pogawędkę na Twitterze i podszedł do tego wydarzenia z przeszłości z zadziwiająco dużym dystansem. Obaj uznaliśmy, że to był pyszny żart i dzisiaj już takich nie robią. Od czasu tamtego sukcesu powietrze zeszło zarówno ze mnie, jak i chyba niestety z długiej dziennikarskiej tradycji. Dziś prima aprilis już nie obchodzę, przez co z kalendarza wypadło mi jedyne święto. Redaktora PRZEGLĄDU, który do mnie zadzwonił, chciałem jednak początkowo zrobić w konia. Ale zlitowałem się nad człowiekiem. Marta Podobas, Klub Komediowy Primaaprilisowy żart, który rozłożył mnie na łopatki, wykręciła dwa lata temu para moich znajomych. Z natury jestem dość podejrzliwa i ciężko mnie zaskoczyć, natomiast ten jeden raz dałam się nabrać. Wspomniani znajomi opublikowali w mediach społecznościowych zdjęcie, na którym cali w skowronkach trzymali charakterystyczny wydruk z badania USG. Rozdzwoniły się telefony od rodziny i przyjaciół, zaczęły się spekulacje na temat terminu porodu i płci dziecka oraz dyskusje o tym, czy na baby shower wypada pić prosecco. Po całym dniu trzymania wszystkich w niepewności okazało się, że wydruk, owszem, jest autentyczny, natomiast widnieje na nim zdrowe kolano. Zgodnie z typowaniami powinno teraz się nazywać Laura lub Jakub. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint