Co przesądziło o tym, że wybitny pisarz okazał tyle życzliwości i ciepła skromnemu robotnikowi Tadeusz Boy-Żeleński miał wiele twarzy. Twarz erudyty, przewodnika po literaturze francuskiej, twarz znakomitego publicysty, bezkompromisowo walczącego o prawdę, a także twarz kpiarza, podchodzącego do życia z dużym dystansem (pisał w zapomnianym dziś wierszu: „wszystko jest nudą, co nie jest marzeniem / za krajem baśni naiwną tęsknotą…”). Osobom zainteresowanym twórczością autora „Słówek” twarze te są doskonale znane. A głos Boya zarówno w kwestiach politycznych, jak i literackich do dziś zaskakuje aktualnością. Przeszukując staranniej ślady przeszłości, odkryjemy jeszcze jedną, mniej eksponowaną twarz pisarza: wrażliwego i delikatnego człowieka. Widać to choćby w „Wyznaniach gorszycielki” Ireny Krzywickiej, ale najlepszym dowodem okaże się historia jego przyjaźni z Jakubem Wojciechowskim. Życiorys własny robotnika Kim był Jakub Wojciechowski? Urodzonym w roku 1884 skromnym robotnikiem, który miał za sobą doświadczenie ciężkich prac w Niemczech, m.in. w cegielniach i kopalniach. Do odrodzonej ojczyzny wrócił po wieloletniej emigracji, w roku 1924. Ale już dwa lata wcześniej zainteresował się konkursem pamiętnikarskim zorganizowanym przez Polski Instytut Socjologiczny w Poznaniu. Wojciechowski miał spisany pamiętnik i wysłał go na konkurs. Dostał pierwszą nagrodę. Minęło kilka lat i w 1930 r. jego pamiętnik zatytułowany „Życiorys własny robotnika” opublikowano w formie książkowej. Wkrótce wpadł w ręce Boya – wówczas już uznanego krytyka literackiego, pisującego do słynnych „Wiadomości Literackich”. Boy od razu się nim zachwycił. Nie tylko samą treścią, intrygowała go również postać autora. „Było dla mnie coś przejmującego – pisał – w refleksji, że talent tak mocny, tak niezaprzeczony, ujawnił się zupełnie przypadkowo. Bo gdyby nie ów błogosławiony konkurs, ten 40-letni robotnik byłby żył sobie nadal, nie dowiedziawszy się nigdy, że w nim siedział pisarz, artysta! Znam tę sytuację: i ja tak samo jak Wojciechowski dożyłem w innym rzemiośle lat męskich, zanim – bardzo przypadkowo – zorientowałem się w swoim właściwym powołaniu”. Wiedział, o czym pisał. Przez wiele lat przyszło mu bowiem wykonywać zawód lekarza. Jakoś sobie w nim radził, ale czuł, że jego prawdziwym życiowym powołaniem jest coś zupełnie innego. Kiedy to zrozumiał jako dojrzały człowiek, porzucił dotychczasowe, pewne i stabilne życie zawodowe. Teraz w panu Jakubie zobaczył zapewne siebie sprzed lat. Czy książka Wojciechowskiego była rzeczywiście tak wyjątkowa? Z dzisiejszej perspektywy raczej nie ma wielkiej wartości literackiej. Stanowi ciekawostkę, również o podłożu kulturowo-socjologicznym. Oto – przytoczona w oryginale – próbka „Życiorysu”: „A co sie tyczy co do organizacji robotniczy, nie nalele do żadny, jeno buduje na woli Boga i na własnych siłach… Bo mi Pan Bóg dzieci pozabierał i na przyszłość nie mam sie gdzie udać, a gdy wene sobie jedno dziecko, to też mu musze coś przyobiecać, aby mnie lub moją zone na stare lata pielęgnowało. (…) Ziemie do budowy (domu) nabyłem od pana burmistrza miasta Barcina za kwote 850 złotych za 12 arów 39 metrów w kwadracie, którą już zapłaciłem”. I tak prawie przez 600 stron Wojciechowski opowiada o całym swoim życiu od urodzenia, o rodzinie, najbliższych, wyjeździe do Niemiec, pracy tam i powrocie do Polski. Uderzała zwłaszcza jego otwartość narracji w sprawach obyczajowych, zupełnie nieświadoma bezpruderyjność, jaka niektórych gorszyła, ale Boya szczególnie ujęła. Pan pewno o mnie nie słyszał Wielki pisarz, uznawany wówczas za najwybitniejszego z żyjących, napisał list do robotnika zamieszkałego w małym Barcinie w Wielkopolsce. Dodajmy, list bardzo nieśmiały, delikatny: „Ze względu na Pański zupełnie niepospolity talent literacki, który objawił się tak niespodzianie i w tak oryginalny sposób, bardzo interesowałyby mnie bliższe wiadomości o panu i pańskim obecnym życiu. Czy ogłoszenie »Życiorysu« i objawy uznania skierowały pana na drogę literacką, czy pan pisze dalej, czy pan wiele czyta i jakie książki? – słowem wszystko, co by pan zechciał mi o sobie napisać, byłoby bardzo interesujące”. Jak przypomina chyba najwybitniejszy znawca i popularyzator Boya, Józef Hen, pierwotnie chciał dodać do listu jeszcze jedno zdanie, w którym próbował wyjaśnić, kim jest: „Co się mnie tyczy, pan pewno nie słyszał o mnie: jestem znanym pisarzem, pisuję też do dzienników”. Po chwili namysłu stwierdził, że nie są to zbyt zręczne sformułowania, i ostatecznie z nich