Moje dziecko mnie bije

Moje dziecko mnie bije

Rocznie tysiące katowanych matek donosi na własne dziecko. Milczy kilkadziesiąt tysięcy Najbardziej nerwowy z całej gromady jest 34-letni Tadzio. Lubi złapać kabel od kosiarki, pogrzebacz albo szlauch. Pani Irena odsłania koślawy nadgarstek, o którym mówi: on już na nic. – Kruche, to poszło – dziś obwinia stare kości. Ale wtedy coś jej pękło w sercu i sprawy prokuratorskiej nie wycofała. Tadek na razie siedzi cicho. Lecz ona zna Tadzia. Widzi, jak czasem zagryza wargę i tak się ociera, niby niechcący… Ani policja, ani Ministerstwo Sprawiedliwości nie mają statystyk mówiących o bitych rodzicach. Tego typu przypadki wciąż są wrzucane do jednego wora, nazywanego przemocą w rodzinie. Jednak według policjantów na co dzień patrolujących nasze osiedla, przypadek katowanej matki lub ojca zdarza się średnio trzy razy na sto interwencji. W 2002 r. zanotowano blisko 97 tys. policyjnych interwencji dotyczących tzw. domówek, czyli przemocy w rodzinie. Przekładając te dane na doświadczenie policjantów z patroli, możemy więc mówić o niemal 3 tys. rodziców bitych przez swoje dzieci. Bardziej szokują statystyki Niebieskiej Linii, sporządzone specjalnie dla tygodnika „Przegląd” – od 1 stycznia do 29 lutego 2004 r. odebrano 2561 telefonów dotyczących przemocy w rodzinie. W 200 przypadkach jako sprawcę zgłoszono rodzone dziecko, w 72 poproszono o interwencję. Organizacje zajmujące się tym tematem boją się odpowiedzialności za liczby. Przypuszczają jednak, że przemoc może dotykać nawet kilkudziesięciu tysięcy ojców i matek. Bo większość milczy. Nikt nie zmusi do donosu na własne dziecko. „Ballady o Januszku” trwają czasem latami… Matka katów Drzwi do pokoiku pani Ireny mają klamkę tylko od wewnątrz. Na noc mocuje ją jeszcze sznurkiem do futryny. Ale synowie znajdują sposoby. Godzinami potrafią kręcić łyżką w zawiasach… Zawias zwykle zeskakuje. Ten na strychu też. Ostatnio pani Irena sama się tam zamknęła. Na trzy dni. Tadzia złapali, jak po kielichu wiózł ślimaki do miasta, a Czesio na nią „z byka”: „Ten intruz musiał zawiadomić”. Ale to Czesiu zapukał w końcu, żeby coś zjadła. – Wyjść stąd nie wyjdę – zapiera się 60-letnia matka jedenastki, przestraszona, żeby ta rozmowa ze wsi Żydy koło Sokółki nie poszła w świat. – Mam tu prawo dożyć. Zresztą różnie bywa – ożywia się. – Czasem są jak do rany przyłóż. Jak to w gromadzie. Każdemu co innego leży, to się burzy. Od pięciu lat, gdy zmarł gospodarz i ojciec, złe przeplata się z dobrym. Pani Irena nawet to rozumie, że „grzbiet ma sińcem zajdziony niekiedy”. Choć pomyślała nieraz: „Zabiję którego, czy co?”. – Coś pęka człowiekowi tu, pod sercem – mówi z przerażeniem o swoich myślach. – Ale iść z rękami na takich drabów? A chłopów jak dęby sobie wychowała. Najbardziej zawzięty jest Czesio. Ostatnio ledwo wyszła z chlewa, tak się rzucił za kurczaki, które pani Irena na korytarz wypuściła, żeby kwoki im ziarna nie zjadły. Dobrze, że wszedł na to Paweł, który bije rzadko. Raz tylko wziął za łeb, gdy pompowała wodę. Dlaczego o tę wodę poszło, matka też nawet rozumie. Susza była w zeszłym roku. Krzysztof, jak to Krzysztof, idzie z rękami wyjątkowo. Za gardło złapał tylko przy zbieraniu truskawek. Była policja, ale ludzie wycofali się ze świadczenia. – W czyje prosa nie wsadzaj nosa. Ludzie nie są od poskramiania cudzych dzieci – zacina się w sobie matka. Kobieta prosta i spracowana, nie zna ani broszur o agresji, ani swoich praw. Za to jest w żywym różańcu. Odmawia ten różaniec za Tadzia, Krzysia, Czesia. Ubiegłego lata trzy tygodnie spała w kartoflach, to na modlitwę miała dużo czasu. Pani od spraw przemocy w rodzinie powiedziała jej potem, że nawet siniaka od syna trzeba dokumentować. Inaczej nie ma sprawy. Pani Irena woli „puścić tego siniaka jak kamień w wodę”. Gdy ofiara kocha kata Zamykają w komórkach, oblewają wrzątkiem, przytrzaskują palce w szufladzie. Ten rodzaj piekła, według telefonów odebranych przez Niebieską Linię, stanowi 8% domowych interwencji. Ale nazywany jest szarą strefą, bo ciężko ocenić rzeczywistą skalę zjawiska. – Tę przemoc najtrudniej zmierzyć – mówi Grażyna Strupińska z Niebieskiej Linii. –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2004, 2004

Kategorie: Obserwacje
Tagi: Edyta Gietka