Mój zakład pracy na Uniwersytecie Jagiellońskim to Katedra Kultury Literackiej Pogranicza. Mieści się przy ulicy Gołębiej 20, w gmachu będącym matecznikiem polonistyki, a wcześniej, do 1964 r., całej uniwersyteckiej slawistyki. Przez dziesiątki lat spotykali się tu slawiści z Zachodu i Wschodu, świadomi, że przez Słowiańszczyznę przebiega granica dzieląca tradycje Rzymu i Bizancjum, że kultury słowiańskie są zawsze kulturami pogranicza. Zbiegiem okoliczności gmach ten był w XV w. własnością żydowską. Bo dopiero w 1494 r. Żydzi zostali usunięci z Krakowa do sąsiedniego Kazimierza. Natomiast w XVI w. mieściła się tu drukarnia Hieronima Wietora – najsłynniejsza oficyna renesansowego Krakowa. Ten śląski Niemiec spod Hirschbergu (Jeleniej Góry), oprócz wielu innych osiągnięć, wydał w 1527 r. pierwszą na świecie książkę w języku… węgierskim. Mój zakątek – to zatem pogranicze. Nie sposób jednak widzieć go w jednym tylko miejscu. Gdzie istniał dom na Kazimierzu, w którym w czasach Wietora działała drukarnia Heliczów? Bo to ta oficyna wydała w 1535 r. pierwszą na świecie książkę w języku środkowoeuropejskich Żydów: w jidysz. Wcześniej, w roku 1491, Niemiec z Frankonii, Szwajpolt Fiol (Seybold Veyl), wydał w Krakowie pierwsze na świecie druki w języku starocerkiewnosłowiańskim, alfabetem cyrylickim. Dzięki tym okolicznościom stał się Kraków kolebką książki drukowanej nie tylko polskiej i węgierskiej (obu w alfabecie łacińskim), lecz także żydowskiej (alfabetem hebrajskim) oraz ukraińskiej, białoruskiej, rosyjskiej i rumuńskiej (cyrylicą). Bo pierwszym językiem pisma zarówno wschodniej Słowiańszczyzny, jak i dzisiejszej Rumunii był starocerkiewnosłowiański. Z mojej Katedry zmierzam do miejsca moich wykładów, w Arsenale przy ulicy Grodzkiej. Po drodze, na Poselskiej, mijam tablicę ku czci Josepha Conrada. „Wniósł ducha polskiego w piśmiennictwo angielskie, którego stał się ozdobą”… I oto po paru zakrętach znajduję się na placu św. Marii Magdaleny. To już nie pogranicze, to Polska łacińska. Przede mną kościół św. Piotra i Pawła – jakbym stał w Rzymie przed kościołem Il Gesù. A obok coś jeszcze bardziej niecodziennego: dwie białokamienne wieże XII-wiecznego kościoła św. Andrzeja. Romanizm! Warszawa go nie ma! Zawsze dopada mnie ta pełna pychy refleksja i zawsze wtedy przypominam sobie pewien letni dzień w Rzymie, na Awentynie, gdzie przed przelotnym rzęsistym deszczem schroniłem się w majestatycznym wnętrzu kościoła Santa Sabina. A ten kościół – to V w.! Wtedy nie było jeszcze Polaków. Ba, nie było jeszcze Słowian nad Wisłą. Cywilizacja Zachodu także do Krakowa dotarła z wielowiekowym opóźnieniem. Kwintesencją łacińskiego Krakowa wydaje się na placu Marii Magdaleny pomnik Piotra Skargi, powszechnie krytykowane dzieło Czesława Dźwigaja. W czasie gdy papieski Rzym starał się o unię z prawosławiem, gdy dopuszczał do liturgii język słowiański, ten jezuita z neoficką gorliwością żądał nie tylko podporządkowania, lecz i unifikacji, nie godził się też na inny niż łacina język liturgii. Opieranie fundamentów państwa na rzymskim katolicyzmie było dla wielowyznaniowej Rzeczypospolitej zabójcze. Praecipuus turbator Reipublicae (główny wichrzyciel Rzeczypospolitej) – tak nazywali Skargę współcześni, nie tylko różnowiercy, lecz nawet katolicy. A prawosławni nie posiadali się z oburzenia. „Tylko szatan mógł podyktować Skardze te bluźniercze słowa przeciw językowi słowiańskiemu”, pomstował Iwan z Wiszni, ruski mnich z góry Atos. Tymczasem zza pomnika Skargi też wyziera pogranicze. Bo za jego plecami widnieje budynek przy ulicy Kanoniczej 9. Dziś to siedziba Uniwersytetu Papieskiego, lecz w XIX w. mieściła się tu drukarnia Anczyca. Jej założyciel, Władysław Ludwik Anczyc, pochodził z rodziny niemieckiej (von Anschütz) i luterańskiej, osiadłej w Polsce w czasach saskich, sam jednak – w przeciwieństwie do Fiola i Wietora – był już doszczętnie skatolicyzowany i spolonizowany. I oto równo 400 lat po Fiolu, w 1891 r., wydał tu Anczyc pierwszy oryginalny tomik w języku białoruskim. Była to „Dudka białaruskaja” Franciszka Bohuszewicza. Te białoruskie wiersze były pisane alfabetem łacińskim, ale nie mogły zostać opublikowane w miejscu ich narodzin, bo tam, w Wilnie, było to po powstaniu styczniowym zabronione. Toteż i w tym przypadku kolebką poezji w języku ludu białoruskiego stał się Kraków. Tak oto jest to zawsze miasto pogranicza, a raczej szeregu splątanych ze sobą pogranicz. Trzeba tylko umieć je dostrzec. a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint