Radził, pomagał nawiązać kontakty z wydawcami, pożyczał pieniądze, krył niewiernych mężów Nie pasował do dziewiętnastowiecznego stereotypu poety. Nie nosił peleryny ani kapelusza z opadającym rondem, nie był chudy ani zabiedzony, nie miał długich włosów ani błyszczących chorobliwie oczu. „Wyglądał jak bardzo zamożny i bardzo wypielęgnowany pan mecenas”, pisał Antoni Marianowicz. Czyli wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać człowiek, którym był. Szanowany prawnik, autorytet w dziedzinie prawa autorskiego, adwokat odnoszący sukcesy na sali sądowej, działacz kilku stowarzyszeń pisarzy i organizacji zajmującej się ochroną praw twórców. Zawsze w nienagannie skrojonym garniturze, eleganckich okularach w grubej, rogowej oprawie, z markowym piórem w kieszonce i przywiezionym z Francji notesem. Był estetą, nie znosił bylejakości ani niechlujstwa, w przaśnej powojennej Polsce od razu czuło się, że jest kimś, wspominał Marianowicz. Bezbłędnie odgadywali to kelnerzy w restauracjach, w których biesiadował z przyjaciółmi. Z rachunkiem podchodzili zawsze właśnie do niego, choć przy stole siedziało kilka, czasem nawet kilkanaście osób. Wielu przyjaciół wspominało Brzechwę jako mentora. – Był dla mojego męża wzorem elegancji – mówi Rita, żona Antoniego Marianowicza. – Traktował go trochę jak syna, w końcu był starszy o 25 lat. Sam nie miał syna, a Kazik (tak Marianowicza nazywali przyjaciele i żona – M.U.) stracił ojca w czasie wojny. Stefania Grodzieńska, przed wojną girlsa w teatrzykach rewiowych, po wojnie autorka satyrycznych opowiadań i wierszy, mówiła, że Brzechwa ją wychowywał. Był elegancki i starał się nauczyć tej elegancji także innych. Kiedy Grodzieńska była zapraszana na jakieś ekskluzywne przyjęcie, najpierw dzwoniła do Brzechwy. Mówiła, gdzie jest zaproszona, na którą godzinę i kto jeszcze będzie: – On opowiadał, w co i jak się ubrać, uprzedzał rozmaite wpadki, które mogą się zdarzyć – wspominała w rozmowie z Moniką Zakrzewską. Kiedy indziej napisała: „miał tę już niespotykaną bezbłędność w zachowaniu, prawdziwe zainteresowanie rozmówcą, intuicję, delikatność, takt, a przy tym ogromny autorytet”. Przed przyjęciem w polskiej ambasadzie w Wiedniu też zadzwoniła do Brzechwy. Nie zawiodła się. – Na pewno dadzą truskawki, bo to o tej porze roku rarytas. Jeżeli będzie misa z truskawkami z szypułkami, to bierz ręką za szypułkę. Nie żaden widelczyk ani łyżeczki. I zobacz, czy ludzie w czymś maczają. Jak tak, to rób tak samo. Stefania Grodzieńska wspominała też, że sam zawołany epistolograf, uczył także innych czerpania radości z bezinteresownej korespondencji: „Zdarzało się, że był u nas na brydżu, a po powrocie do domu siadał i pisał do kogoś z nas”. Pisał zawsze ręcznie. Bo list pisany na maszynie uważał za zbyt oficjalny i biurowy, a więc niewłaściwy w kontaktach z osobami, które lubił. Bo maszyna jest narzędziem pozbawionym duszy. Bo, żartował, spadkobiercy będą mieli większą satysfakcję, gdy odziedziczą po pisarzu autograf, wreszcie, bo pismo własnoręczne przybliża autora listu do adresata. Ale nie lubił listów niechlujnych, pisanych na wydartej z zeszytu byle jakiej kartce. Był wolny od zawiści o dokonania kolegów, nawet tam, gdzie mógł się zasłużenie czuć gospodarzem, czyli w literaturze dziecięcej. Szancerowi sam polecił Igora Sikiryckiego; efektem był bardzo pięknie zilustrowany przekład „Konika Garbuska”. A kiedy zdarzyło się, że Sikirycki napisał wiersz bardzo przypominający jedną z bajek Brzechwy, pocieszał go, że nic złego się nie stało: „pomysły zawsze się powtarzały. Kryłow nic sobie z tego nie robił i zrzynał z La Fontaine’a”. Podobnie zareagował, kiedy któryś z recenzentów książki Wandy Chotomskiej „Wiersze pod psem” zasugerował ich nadmierne podobieństwo do utworów Brzechwy. Chotomska wysłała poecie swój tomik, dołączając recenzję. – Odpisał natychmiast, zapewniając, że książeczka będzie ozdobą jego biblioteki, bo wiersze świetne, psi temat jest mu bardzo bliski, a wzmianka o powinowactwie literackim przepełniła go dumą – wspominała Wanda Chotomska. Kiedy otrzymała nagrodę literacką ZAiKS-u (domyślała się, że to Brzechwa stał za wyróżnieniem) i martwiła się, czy wygląda dość dobrze wśród nobliwego literackiego towarzystwa w młodzieżowej sukience na sztywnej halce i butach rokendrolkach (był początek lat 60.), Brzechwa pospieszył ze słowami otuchy. – Ma pani świetną publicyty i nie mniej znakomitą kreację – zapewnił. „Powiedział to, co każda dziewczyna
Tagi:
Mariusz Urbanek