MON – obraz klęski

MON – obraz klęski

Gdzie ta armia? Gdzie to szkolenie? Gdzie dyscyplina? Coraz ciemniejsze chmury zbierają się nad głową ministra obrony narodowej Bogdana Klicha. Na początku lutego w Sejmie ma się odbyć głosowanie nad uchwaleniem wotum nieufności dla ministra. Arytmetyka sejmowa powinna sprawić, że ministrowi uda się zachować stanowisko, a nawet otrzymać piękny bukiet róż. Tym razem jednak kwiaty mogą nie zostać wręczone, bo głosowanie może nie dojść do skutku. W kuluarach sejmowych, jak donoszą media, coraz głośniej słychać, że tym razem premier sam zdymisjonuje ministra i nie będzie kruszył kopii w jego obronie. Miałby to zrobić samodzielnie albo na podstawie złożonej przez samego zainteresowanego rezygnacji. Wymienia się już nawet w mediach nazwiska ewentualnych następców Bogdana Klicha. Dzisiaj trudno stwierdzić na pewno, który scenariusz się spełni, czy ten z kwiatami, czy ten bardziej przyzwoity. Czas pokaże i być może w chwili ukazania się tego artykułu sytuacja będzie klarowniejsza. Gdzie ta armia? Niezależnie od wariantu warto się zastanowić, w jakiej kondycji byłby resort obrony narodowej przekazywany ewentualnemu następcy lub do jakiego poziomu dociągnął Siły Zbrojne min. Klich i w jakim kierunku będzie je ciągnął dalej. Za swój największy sukces minister uważa zawieszenie poboru i pełne uzawodowienie wojska. Najprawdopodobniej jednak nie on był autorem takiego pomysłu. Ten należy przypisać raczej całej Platformie Obywatelskiej jako część jej programu wyborczego. Niewątpliwie min. Klich był i jest gorącym zwolennikiem tej idei, bo przecież za jego studenckich czasów właśnie Kraków był bardzo silnym ośrodkiem walki z obowiązkiem służby wojskowej. Trudno, żeby takie hasło nie spodobało się zwłaszcza młodym wyborcom. Jednak sposób i tryb, w jakim owo uzawodowienie zostało przeprowadzone, to już zapewne sprawa samego ministra. Przeprowadzenie takiej akcji w ciągu dwóch lat nie miało żadnego uzasadnienia oprócz politycznego. Dzisiaj, wiedząc, jakie to przyniosło skutki, należałoby ten proces nazwać bardziej populistycznym niż racjonalnym. Gwałtowna rezygnacja (w roku wyborów do europarlamentu) z powoływania szeregowych i podoficerów służby zasadniczej i nieprzyjęcie na ich miejsce do służby podobnej liczby szeregowych i podoficerów zawodowych spowodowały ogołocenie z obsad, załóg i obsług podstawowej masy sprzętu bojowego. Okazało się bowiem, że nowe zawodowe wojsko jest niesłychanie drogie i naszego państwa w obliczu kryzysu na taką armię po prostu nie stać. Należało zatem równie gwałtownie zmniejszać stany osobowe jednostek, wprowadzając nowe etaty (jak ognia unikano słowa redukcja). Spowodowało to odpływ z szeregów żołnierzy starszych, bardziej doświadczonych. Do tego dodajmy żenująco niski poziom wyszkolenia nowych żołnierzy zawodowych przyjętych do nowej profesjonalnej armii. Wszystko to spowodowało utratę przez przytłaczającą większość jednostek realnej zdolności do wykonania zadań wynikających z ich przeznaczenia w czasie pokoju, kryzysu i wojny. Stan liczebny Sił Zbrojnych ciągle się obniża, już dawno policja pod tym względem przerosła wojsko (pierwszy raz w dziejach). Kuleje nabór do służby zawodowej, bo maleje atrakcyjność warunków służby. Dziury w etatach jednostek próbuje się uzupełniać żołnierzami z Narodowych Sił Rezerwowych (kolejne ukochane dziecko ministra). Niestety i na tym polu odnotowujemy porażkę. Na planowanych do końca 2010 r. 10 tys. rezerwistów pozyskano niewiele ponad 3 tys. Gdzie to szkolenie? Tej katastrofie sprzyja znaczne ograniczanie środków na szkolenie, a za tym idzie faktyczne zaprzestanie go w większości oddziałów. Zrezygnowano z przeprowadzania ćwiczeń z wojskami na wyższych szczeblach (brygada, dywizja), co fatalnie odbija się na poziomie wyszkolenia dowódców tych jednostek oraz na zgrywaniu poszczególnych systemów walki. Dowódcy związków taktycznych w toku swojej kadencji najczęściej „są na stanowiskach”, a nie „dowodzą” na tym szczeblu. Nie są poddani ani intensywnemu szkoleniu, ani weryfikacji umiejętności i wiedzy, trudno też mówić o rzetelnym rozliczaniu ich z zadań. Po zakończeniu kadencji… idą na wyższe stanowisko. Obserwujemy zresztą częste paradoksy w przydzielaniu stanowisk. Gen. Anatol Czaban, szef szkolenia Sił Powietrznych, po katastrofie smoleńskiej z dumą opowiadał w mediach o szkoleniu załóg Tu-154 M. Najciekawsze były treningi w zakresie sytuacji szczególnych w kabinie samolotu na ziemi, „na sucho”, zamiast w trenażerze. Chyba w uznaniu takich zasług generał jest obecnie asystentem samego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2011, 2011

Kategorie: Opinie