Motór kina polskiego

W Polsce mamy 886 miast. Wśród nich jest Biłgoraj. Niebrzydki, ale nie jest to metropolia jak Zamość czy inny Lublin. Które nie mogą się równać z Warszawą. Ma jednak Biłgoraj ze stolicą coś wspólnego. Film sobie poświęcony. Film o Biłgoraju, w przeciwieństwie do filmu o Warszawie, ma niebanalny tytuł. Ten o Warszawie zatytułowano „Warszawa”, aby żaden oglądający nie miał wątpliwości, o jakie miasto chodzi. I jak to zwykle w Warszawie bywa, jego twórcą jest poza-warszawiak, syn świętej Częstochowy, Dariusz Gajewski. Film „Motór”, poświęcony Biłgorajowi, na co wskazuje już sam tytuł, zrealizował autentyczny biłgorajczyk, Wiesław Paluch. Film przecudnej urody, z gatunku filmu drogi, klimatem przypomina grane obecnie „Dzienniki Motocyklowe”. I rzecz jasna, jak na polski film drogi, nieco statyczny. Ale żyjemy w średniej wielkości kraju, no to i jak się tu rozpędzić. Jest jednak „Motór” fenomenem na krajowym rynku filmowym. To obraz zrealizowany przede wszystkim za fundusze zebrane w Biłgoraju i okolicach. Na premierowym zaproszeniu lista sponsorów liczy aż 11 instytucji. I 11 razy warto czapki zerwać z głów za ich hojność, zwłaszcza że „Motór” wart był sponsorowania i jest oglądania. W zeszłym roku mogliśmy obejrzeć na ekranach naszych kin 39 polskich filmów, w tym 12 premierowych. Na rodzimą produkcję sprzedano ok. 2,9 mln biletów, co stanowi prawie 9% całej krajowej widowni kinowej. Przebojem okazała się komedia romantyczna „Nigdy w życiu”, jedyny film, przy którym nakłady zwróciły się nakładodawcom. Pozostałe były deficytowe. I nie ma co się tu dziwić. Na tym najlepszym ze światów tylko trzy kinematografie są w stanie zarobić na produkowane przez siebie filmy. Amerykańska, hongkońska i indyjska. W pozostałych krajach kino narodowe dotuje się. Różnymi sposobami ściągając ze społeczeństwa, które tak naprawdę jest mecenasem narodowych kinematografii. Kiedy „Motór” wjeżdżał na ekrany kina, „kultura” w Komisji Kultury w Sejmie toczyła bój o ustawę o kinematografii. I znów okazało się, że spór nie dotyczy wolności i podmiotowości telewizji komercyjnych i nadawców kablowych, co sugerowali usłużni im lobbyści i dziennikarze, lecz obowiązku dotowania polskiej kinematografii, czyli pieniędzy. Pamiętam, jak wspomniane wyżej grono oburzało się, że oto ustawa po stalinowsku centralizuje produkcję filmową, stworzy niekontrolowany superinstytut. A potem poprawki składane przez czułych na argumenty posłów dotyczyły jedynie źródeł finansowania, a ściślej wykreślenia obowiązku współfinansowania polskiej kinematografii przez telewizje komercyjne i nadawców kablowych. Chociaż oni też żyją z eksponowania polskiego kina, podobnie jak właściciele kin, płatne kanały filmowe, sprzedawcy kaset i DVD i inni, którzy zgodzili się go współsponsorować. Tak jak miliony podatników, graczy w Lotto, którzy też polskie filmy współfinansują. Jednak wkład w kulturę narodową nie polega tylko na ustawowym przelewie pieniędzy. Mamy w Polsce 886 miast. Biłgoraj własnymi środkami pomógł stworzyć film. O sobie, czyli o nas wszystkich. Gdyby każde z polskich miast współtworzyło swój „Motór”, nasi twórcy mogliby się pościgać. Film „Warszawa”, do którego produkcji miasto to nie dołożyło się finansowo, zdobył najwyższą nagrodę na festiwalu filmów polskich, mimo że nie zyskał w stolicy należytej promocji. Zdobył ją w Gdyni. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2005, 2005

Kategorie: Blog