Co dwa tygodnie bezpowrotnie ginie jeden z ponad 7 tys. języków używanych na świecie Według oficjalnych danych władz stanowych na obszarze o promieniu 15 km od ścisłego centrum Nowego Jorku można spotkać ludzi mówiących w ponad 800 językach. To przeszło 10% całego istniejącego dorobku ludzkości w tym zakresie. ONZ szacuje, że na świecie w użyciu pozostaje w tej chwili 7098 języków. Za takowy uznaje się odrębny system komunikowania się konkretnej populacji, mający co najmniej zręby własnej gramatyki, niezależną wymowę i sposoby kodyfikacji dźwięków. Wiele z tych języków jest jednak na granicy wymarcia, a przy życiu utrzymuje je najczęściej albo garstka pasjonatów, albo diaspora mieszkająca dziesiątki tysięcy kilometrów od ojczyzny. Jednym z takich przypadków jest język Koczewarów, zaledwie kilkutysięcznej obecnie mniejszości wywodzącej się z południowej Słowenii. W swojej mowie krzyżuje ona słowa języków słowiańskich z naleciałościami retoromańskimi i niemieckimi, mieszające się w miejscu pochodzenia Koczewarów jeszcze przed podbiciem tych ziem przez Habsburgów. Język ten pozostawał żywy i był powszechnie używany przez lokalną społeczność do II wojny światowej, kiedy fale przesiedleń i prześladowań etnicznych zmusiły większość Koczewarów do emigracji. Dziś jednym z najprężniejszych ośrodków walczących o zachowanie ich kultury i języka jest właśnie Nowy Jork. Alfred Belay i Martha Hutter do Stanów Zjednoczonych uciekli w poszukiwaniu lepszego życia. Powojenna Słowenia, wchłonięta przez nowo powstającą Jugosławię, oferowała niewiele poza biedą i głodem. Dziś, ponad 70 lat po wyjeździe z kraju, Alfred i Martha między sobą wciąż porozumiewają się w mowie Koczewarów. Takich jak oni jest jednak coraz mniej. Co roku w Boże Narodzenie w ich lokalnym kościele na nowojorskim Bronksie odprawiają pasterkę w swoim języku. Jeszcze kilkanaście lat temu liczba uczestników mszy dochodziła do setki, dziś ledwo przekracza dwa tuziny. Belay i Hutter szacują, że w ciągu najbliższych dwóch dekad język Koczewarów może całkowicie wymrzeć. Ten sam los w perspektywie najbliższego stulecia czeka dużo więcej języków świata. Według badania przeprowadzonego w ubiegłym roku na zlecenie magazynu „National Geographic” bezpowrotnie zniknąć z lingwistycznej mapy świata może w XXI w. nawet co drugi. Już w tej chwili co dwa tygodnie wymiera jeden język. Skalę tego procesu najlepiej obrazuje fakt, że zagrożony niemal w tym samym stopniu co język Koczerwarów jest słoweński, czyli mowa wobec niego dominująca. Wbrew obiegowej opinii niebezpieczeństwo wyginięcia nie dotyczy tylko egzotycznych języków używanych przez pojedyncze plemiona z amazońskiej dżungli czy pacyficznych archipelagów. Status zagrożonego na oficjalnej liście UNESCO mają też tysiącletnie języki europejskie, współcześnie często zredukowane do dialektu, tak jak sycylijski, langwedocki, piemoncki czy andaluzyjski. Za sto lat wspomnieniem mogą być również języki dziś używane przez liczne mniejszości, a nawet całe narody europejskie. Mianem zagrożonego lub na granicy przetrwania Narody Zjednoczone określają irlandzki (używany w codziennej komunikacji przez zaledwie 44 tys. osób), walijski czy łotewski. Poza Starym Kontynentem skala problemu jest znacznie szersza, przede wszystkim jeśli chodzi o liczby bezwzględne użytkowników języków zagrożonych. Doskonałym przykładem jest ajmara, język rdzennych mieszkańców andyjskiej części Ameryki Południowej, używany przez ludność dzisiejszej Boliwii, Peru, Ekwadoru oraz mniejszych populacji w Chile i Paragwaju. Łącznie jako swój pierwszy język komunikacyjny deklaruje go – według oficjalnych danych – 2 mln osób, jednak w praktyce liczba ta może być kilka lub nawet kilkanaście razy większa. Mimo prób pomocy ze strony władz centralnych – prezydent Evo Morales nadał ajmara status języka urzędowego w Boliwii w 2006 r. – i wprowadzenia go do szkół publicznych wiele osób posługujących się tą mową wciąż nie deklaruje jej jako języka ojczystego lub dominującego. Obawa przed prześladowaniami ze strony służb mundurowych, tradycyjnie uznających Indian za uczestników międzynarodowego narkobiznesu, oraz chęć hispanizacji, „wybielenia się” w oczach reszty społeczeństwa, powodują, że ajmara nie jest dla młodszych pokoleń atrakcyjną propozycją. Dyskryminacja ze względu na pochodzenie pozostaje silna w wielu społeczeństwach regionu. Osoby mówiące słabiej po hiszpańsku nie mają szans na dobrze płatną pracę, porozumiewanie się