Zawsze chciałam trafić do filmu, ale byłam ofiarą naiwnego myślenia, że jeśli uda się zrobić piękne rzeczy w teatrze, kino samo do mnie przyjdzie Sandra Korzeniak – aktorka, laureatka nagrody za najlepszą rolę kobiecą Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia za spektakl „Pod presją” Mai Kleczewskiej Ostatnio znowu zrobiło się o tobie głośno za sprawą spektaklu „Pod presją” Mai Kleczewskiej, inspirowanego filmem „Kobieta pod presją” Johna Cassavetesa z Geną Rowlands w roli Mabel. Mnie ten obraz zawsze przytłacza potężnym ładunkiem emocjonalnym. – To szalenie ważna refleksja, bo mną też mocno wstrząsnął. Zresztą zaczęliśmy pracę właśnie od obejrzenia tego wspaniałego filmu. W pewnym momencie oglądałam go wręcz obsesyjnie, obłąkańczo, po wielokroć wracając do konkretnych scen. To pociągnęło za sobą wiele pytań, inspiracji, a przy tym lęków. Próbowałam zrozumieć, dlaczego w taką stronę podążali Cassavetes i Rowlands. Słyszałem, że pomysł na „Kobietę pod presją” narodził się, gdy Cassavetes zmuszony był przez kilka lat siedzieć w domu i zajmować się dziećmi. Zrozumiał wówczas, czym dla kobiety jest rezygnacja z własnych ambicji, kariery i poświęcenie się rodzinie. – No właśnie, bo ten film powstał absolutnie z przeżyć twórców, został naznaczony ich prywatnymi emocjami. Zamysł Cassavetesa, by obsadzić w nim swoich bliskich – żonę, matkę, teściową, dzieci, przyjaciół – także nie wziął się znikąd. Musiałyśmy więc z Mają zapanować nad wielopiętrowością tych wszystkich relacji. Nad nieprawdopodobnym zapleczem, które składa się na postać Mabel. Przypomnijmy: Mabel to wchodząca w wiek średni kobieta, która dba o dom i wychowuje dzieci. Nie jest jednak zwyczajną kobietą. Odbiera świat bardzo intensywnie, więc nie wszyscy są w stanie zrozumieć i zaakceptować jej odmienności. Niektórzy twierdzą, że „Kobieta pod presją” to studium szaleństwa. – Nigdy nie czułam, że mam do czynienia z chorobą psychiczną. Z wrażliwą, inaczej odbierającą rzeczywistość osobą – tak. Ale nie z nienormalną. Mnożenie kolejnych sensów i pytań w trakcie natrętnego powtarzania tego filmu pozwoliło mi uwolnić się od tak prostego myślenia i przyjęcia najbardziej powierzchownej oceny, że Mabel jest wariatką. Bo właściwie co takiego strasznego dzieje się w jej domu, że rodzina musi podjąć decyzję o zamknięciu jej w psychiatryku? Przecież ona nie chce nikogo zabić, nad nikim się nie znęca. Też zadawałem sobie to pytanie. I kilka innych: kto jest tak naprawdę w tej całej sytuacji obłąkany? Czy za normę uznajemy to, co stwierdzi większość? – No właśnie. Dlatego powiedziałam sobie, że nie mogę dać się owładnąć takiemu myśleniu. Że nie mogę stać się ofiarą stereotypu, zbiorowej paranoi, że tym razem nie mogę się bać własnej interpretacji świata. Zamiast potępiać, widziałam w Mabel inspirację. Bohaterkę, która bywa mądrzejsza i bogatsza o pewne doświadczenia niż my. Dzięki której zaczynam lepiej rozumieć siebie, pewne reakcje i sytuacje wokół mnie. Mówisz o strachu przed wejściem w tak złożoną postać. Często się boisz? – Oczywiście, strach to nieodłączny element mojego bytowania w teatrze. Jest to uczucie, które towarzyszyło mi zawsze, począwszy od pierwszych ról, aż do tego spektaklu. W „Pod presją” było związane z tym, że Maja zdecydowała się pójść tam, gdzie inni może by nie chcieli. Zdarzyło się, że chciała, żebym na scenie zagrała ja, mój mąż i moje dziecko. Później przyszła do mnie do mieszkania i zaproponowała przeniesienie całego wnętrza na scenę. Z najdrobniejszymi szczegółami. Życie prywatne miałam włożyć w ten spektakl. Dla mnie była to niesamowita i podniecająca perspektywa, jak bardzo odważna mogła być to praca. Ale później dziwnie to odczułam. Bałam się niektórych sytuacji z tego spektaklu, które dzieją się w obecności dzieci. Że mogę wystawić największe szczęście, czyli moją córkę, na uczucie silnego zdziwienia i przerażenia. W ostateczności nie doszło do realizacji tego pomysłu. Z innych zupełnie przyczyn. Pytanie, czy teatr to dobre miejsce dla dziecka. – Niejednokrotnie zabierałam Gaię do pracy. Kiedy nosiłam ją przy piersi, uczestniczyłam w próbach przy okazji nowych projektów. Zabrałam ją na cztery miesiące do Tianjinu w Chinach, gdzie razem z Krystianem Lupą robiliśmy spektakl „Mo Fei”. Tu, w Polsce, nie miałam opiekunki, mąż również jest aktorem, więc zabieraliśmy córkę do teatru. Ale bywała to sytuacja po wielokroć trudna. W naszej mentalności