Możemy uniknąć greckiej tragedii
W kwestiach finansowych Polska zamierza być mądrzejsza przed szkodą Przykład Grecji to bodaj najskuteczniejsza zachęta do przeprowadzania koniecznych reform we właściwym czasie – wtedy, kiedy jeszcze istnieje pole manewru, nie zaś wtedy, gdy niezbędne decyzje są wymuszane bolesnymi okolicznościami. Grecja jest zadłużona na ponad 340 mld euro, a jej obligacje państwowe mają rating wskazujący na ich „śmieciową wartość”. Po kryzysie rządowym, miesiącach demonstracji na ulicach oraz sporów w parlamencie greccy posłowie pod koniec października 2011 r. przyjęli większością zaledwie pięciu głosów ustawy oszczędnościowe. W dodatku cały ten program zawisł na włosku, gdy w Grecji rozważano możliwość przeprowadzenia referendum, w którym rozwiązania oszczędnościowe mogłyby zostać odrzucone. Przyjęte oszczędności, praktycznie wymuszone przez Unię, są niewielkie w porównaniu z zadłużeniem, wynoszącym ponad półtora raza tyle, ile grecki PKB. Ocenia się, że być może dzięki nim uda się zmniejszyć zadłużenie Grecji o 75 mld euro. Więcej nie wycisną Ale ta suma, choć stanowi absolutne minimum potrzeb, jest jednocześnie maksimum tego, co dziś może wygospodarować ten właściwie niezbyt zamożny i, oprócz branży turystycznej, pozbawiony mocnych atutów gospodarczych kraj, i to niezależnie od nastawienia samych obywateli Grecji, którzy po raz pierwszy od czasu wejścia do Unii muszą mocno zacisnąć pasa. Te 75 mld euro być może uda się zaoszczędzić poprzez zwolnienia pracowników w sektorze publicznym, sprzedaż państwowych przedsiębiorstw (choć nie ma tam na razie zbyt atrakcyjnych ofert, a potencjalni nabywcy, wiedząc, że Grecja jest pod ścianą, będą maksymalnie obniżać ceny), podnoszenie podatków, częściowy demontaż osłony socjalnej. Grecy są dziś, i będą w przyszłości, boleśnie bici po kieszeni. Najgorsze zaś, że to wszystko na pewno nie wystarczy. Unia Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy już przekazały jej prawie 110 mld euro i zapowiedziały przekazanie następnej, równie wielkiej pożyczki. Ustalono też, że zadłużenie rządu greckiego wobec inwestorów prywatnych zostanie zredukowane o 50%. Co będzie dalej, nie wiadomo, bo bankructwo Grecji, funkcjonującej dzięki europejskiej pomocy, wciąż jest prawdopodobne. Hojność Unii Europejskiej wobec Grecji jest podyktowana nie tyle sympatią do kolebki demokracji, ile troską o los zachodniego systemu bankowego. W przeszłości banki chętnie kupując greckie obligacje, finansowały wysokie wydatki budżetowe tego państwa. Ogłoszenie bankructwa przez Grecję stanowić będzie ryzyko dla wypłacalności banków z innych krajów UE, posiadających duży portfel greckich aktywów. W niektórych przypadkach mogłaby się pojawić potrzeba dokapitalizowania tych instytucji przez państwo, co mogłoby mieć niepożądane skutki szczególnie w krajach z wysokim długiem publicznym. Grecja wielokrotnie „poprawiała” swoje dane makroekonomiczne, zawyżając przychody i niemal trzykrotnie zaniżając rzeczywisty deficyt. Dzięki „kreatywnej księgowości” Grecja wstąpiła do strefy euro w 2002 r. i mogła taniej pożyczać pieniądze, które jednak przeznaczano w większości na konsumpcję, a nie inwestycje. Rosły płace, zwłaszcza w administracji publicznej i sferze budżetowej. Właśnie te grupy, oraz studenci, szczególnie ostro protestowały przeciw działaniom oszczędnościowym. Przestrogi dla Polski Z greckiej lekcji wypływają dość oczywiste wnioski dla Polski. Wiadomo bowiem, jakie działania trzeba podjąć, żeby nasze finanse publiczne pozostały stabilne – i teoretycznie rzecz jest prosta. Konstytucja RP w artykule 216 ustępie 5 stanowi jasno: „Nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto”. Żeby uniknąć greckiej tragedii, wystarczy więc przestrzegać tego jednego jedynego przepisu. Oczywiście, łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. I dlatego, by ułatwić wypełnienie normy konstytucyjnej, ustawa o finansach publicznych precyzuje, że w Polsce obowiązują trzy progi ostrożnościowe. W przeszłości uznawano je niekiedy za rozwiązanie nieco sztuczne – ale w obecnych, trudniejszych czasach pokazują swoją przydatność. Próg I (relacja długu w stosunku do PKB wynosi od 50% do 55%) jest ostrzeżeniem. Ustawa mówi tylko, że w budżecie musi zostać utrzymana relacja deficytu budżetowego do dochodów na takim samym poziomie jak w poprzednim roku budżetowym. I właśnie to próbuje robić rząd, konstruując plany dochodów i wydatków. II próg ostrożnościowy dla długu publicznego to 55% PKB.