Widziane z puszczy Włodzimierz Cimoszewicz wraca do gry Z Włodzimierzem Cimoszewiczem rozmawia Zbigniew Krzywicki – Swego czasu w wywiadzie dla „Przeglądu” powiedział pan, że rządzący będą sobie jeszcze podrzynali gardła. Ostatnie dni, poczynając od czwartku, taki właśnie scenariusz chyba realizują. Tyle że mówił pan o tym już półtora roku temu. Proroctwo? – W takim towarzystwie musiało się tak skończyć. Jedyną otwartą kwestią były – trudne do racjonalnego przewidzenia – termin i okoliczności. Na szczęście stało się to „wcześniej niż później”. – Więc rozumiem, że cieszy się pan? – Niestety – uczucia mam mieszane. Martwią mnie niepowetowane straty, jakie poniosła Polska w świecie. Poważny, coraz bardziej doceniany i szanowany kraj stał się kabaretem. Niedawno Norman Davies mówił o tym z całą dosadnością. Polska polityka zagraniczna wyrządziła w tych dwóch latach wiele szkód. Najwięcej sobie, ale także sojusznikom. Martwi zaakceptowany przez wielu rodaków ostry i nienawistny podział społeczeństwa, narzucony przez iście bolszewicką propagandę rządzących. Kiedy widzę, jak silne jest wciąż społeczne poparcie dla polityków, którzy sprzeniewierzyli się podstawowym obowiązkom i zasadom, prawdopodobnie dopuszczając się przy tym groźnych przestępstw, to prawdziwie boleję nad stanem społecznej i obywatelskiej świadomości. Ale jednocześnie cieszę się, bo pojawiła się szansa na skrócenie wyroku, jaki wymierzyli sobie wyborcy dwa lata temu. Jest szansa na odsunięcie od władzy złoczyńców i to jest w tej chwili najważniejsze. – Czyli wybory… Ale czy nie jest konieczne wcześniejsze wyjaśnienie wszystkich zarzutów, także tych, o jakich mówił m.in. były minister spraw wewnętrznych Kaczmarek, jeden z „bohaterów” ostatniego czarnego czwartku? – Oczywiście, tak byłoby najlepiej. Choć zaślepionych zwolenników PiS nikt i nic nie przekona, że nie ma żadnego spisku ze strony żadnego układu. Im takie objaśnienie świata jest po prostu niezbędne. W przeciwnym wypadku udusiliby się wypełniającą ich nienawiścią. Uczciwe śledztwo w sprawie nadużyć władzy ze strony Kaczyńskiego, Ziobry i reszty jest konieczne. Jeżeli fakty się potwierdzą, a im zostanie udowodniona wina, powinni trafić za kraty. Bez tego zapomnijmy o praworządności. Jednak najpewniej Dorn to teraz uniemożliwi. Po coś go tam w końcu partia „rzuciła”. W przypadku przymusowego wyboru nie miałbym wątpliwości, że należy zrobić wszystko dla przyspieszenia wyborów. One mogą pokazać, że ludzie czegoś się jednak nauczyli. Taką mam nadzieję. – Obecny premier niejednokrotnie posługiwał się czarno-białym opisem rzeczywistości, zaganiał do narożnika przeciwników, którzy albo „stoją tam, gdzie stało ZOMO”, albo tworzą „front obrony przestępców”. Może jest w tym uproszczeniu jakieś ziarno prawdy, które uwodzi sympatyków obecnego rządu? – Przede wszystkim jest to język niegodziwy. Jest wytworem paranoi albo skrajnego cynizmu. Człowiek, który tak przedstawia rzeczywistość i odnosi się do innych ludzi – jest albo chory psychicznie, albo zdemoralizowany do szpiku kości. W pierwszym przypadku oddaje wiernie swoje chore myślenie, w drugim cynicznie gra. Adresuje ten język i te tezy do najbardziej sfrustrowanych, zagubionych i bezradnych. Do tych, którzy są już skutecznie zainfekowani tego typu indoktrynacją przez toruńskie radio i telewizję. Niezależnie od wariantu ten rodzaj polityki niszczy społeczeństwo jako zbiorowość obywateli, którzy mimo wszystkich różnic odczuwają przynależność do wspólnoty. W tym sensie jest to działanie skrajnie antypolskie! Jeżeli jeszcze dodać systematyczne próby zohydzenia wszystkiego, co było polskim osiągnięciem w ostatnich kilkunastu latach, będziemy mieli w miarę pełny obraz tego, na jakie bezdroże prowadzi nasz kraj i społeczeństwo obecna ekipa rządząca. – Czy zastanawiał się pan czasem, jak do tego mogło dojść? – Oczywiście, każdy uczciwie myślący człowiek nad tym się zastanawia. Już od wielu lat, wypowiadając się – zwłaszcza za granicą – o polskiej transformacji, podkreślałem, że znacznie łatwiej było zmienić prawo, instytucje i procedury niż ludzką świadomość. Ciągle nie osiągnęliśmy stanu demokratycznej dojrzałości. W ludzkich głowach pozostało z przeszłości wiele uproszczeń i stereotypów. Na to nakładają się często fatalne skutki tabloidyzacji mediów, brak jakiejkolwiek poważnej debaty publicznej, niski poziom wiedzy o prawie, gospodarce i współczesnym świecie. Ten stan okazał się wymarzoną
Tagi:
Zbigniew Krzywicki