Festiwal w Gdyni nie ma kompletnie żadnego znaczenia. To jest taka zabawa środowiskowa JAN NOWICKI (ur. w 1939 r. w Kowalu k. Włocławka) – aktor teatralny i filmowy. W latach 1958-1960 studiował na Wydziale Aktorskim w łódzkiej Filmówce, w 1964 r. ukończył studia w krakowskiej PWST. W tym samym roku zadebiutował w teatrze. Rok później związał się na trwałe ze Starym Teatrem w Krakowie, a także – towarzysko – z Piwnicą pod Baranami. Grał m.in. w „Tangu” Mrożka, „Czarnej komedii” Shaffera, „Poskromieniu złośnicy” Szekspira, „Procesie” według Kafki, „Drodze do Damaszku” Strindberga i „Wujaszku Wani” i „Trzech siostrach” Czechowa. Był jednym z ulubionych aktorów teatralnych Andrzeja Wajdy. Grał Wyganowskiego w „Popiołach”, Stawrogina w „Biesach”, Wielkiego Księcia Konstantego w „Nocy Listopadowej” czy Rogożyna w „Nastazji Filipownie”. Wystąpił w ponad stu filmach, a do najbardziej znanych jego kreacji ekranowych należą role w „Popiołach” Wajdy, „Barierze” Skolimowskiego, „Życiu rodzinnym” Zanussiego, „Dziurze w ziemi” Andrzeja Kondratiuka, „Trzeciej części nocy” Andrzeja Żuławskiego, „Sanatorium pod Klepsydrą” Wojciecha J. Hasa, „Wielki Szu” Sylwestra Chęcińskiego, „Magnacie” Filipa Bajona, „Sztosie” Olafa Lubaszenki, „Tulipanach” Jacka Borcucha. Prezydent Aleksander Kwaśniewski odznaczył go Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Na 33. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni otrzymał nagrodę za najlepszą rolę męską. – Jakie ma pan wrażenia po ostatnim festiwalu filmowym w Gdyni? – Ten festiwal nie ma kompletnie żadnego znaczenia. To jest taka zabawa środowiskowa. Moim zdaniem, sens mają te festiwale, których werdykty powodują, że film, aktor czy reżyser zdobywają popularność, albo gdy idą za tym jakieś pieniądze. Sądzę, że Oscar coś oznacza, bo po otrzymaniu tej nagrody aktor dostaje następną rolę, a reżyser środki na film. Po Gdyni nic takiego się nie dzieje. W Polsce jest tak, że gdy Jadzia Jankowska-Cieślak dostała Złotą Palmę w Cannes, to ją tu nazywano „ta pieprzona palemka”. Niech mnie pan nie pyta o wrażenia, bo ich nie mam. – A nie ucieszyła pana nagroda za najlepszą rolę męską w filmie Jacka Bławuta „Jeszcze nie wieczór”? – Moja Małgosia bardzo była przejęta, czy dostanę tę nagrodę, czy nie, więc chciałem ją dostać, by ona się ucieszyła. Przecież pan wie, że ja jestem w takim wieku, że lata mi zarówno nagroda, jak i jej brak. Nie grałem żadnego menela, albo ubeka, nie dialogowałem z żoną nad zlewem, tylko zagrałem samego siebie. Zawodowo wykonałem to, co trzeba i co umiem, w bardzo znaczącym filmie, zrobionym przez faceta, który – jeżeli będzie mu się chciało uprawiać kino fabularne, bo on jest z dokumentu – będzie absolutnie wybitnym reżyserem, mimo że ma 50 lat. A poza tym, wie pan, zaziębiłem się, puste knajpy w Gdyni, jakby dżuma przeszła, okropne jedzenie, w barze spuszczają kratę o jedenastej, szkoda gadać. Teraz krytycy kłócą się, jakie filmy powinny zostać uhonorowane, a jakie nie, tak jakby doszli do wniosku, że kinematografia należy do nich. Może więc powinienem oddać swoją nagrodę? Zachowam sobie te 15 tys., które dostałem, natomiast splendor w każdej chwili mogę oddać. Wisi mi on. – Zmieńmy zatem temat. Czy pan jest sentymentalny? – Myślę, że tak. Jestem sentymentalny i nieśmiały. Dobre pytanie pan zadał, ponieważ mój wizerunek, kształtowany w dużej mierze przez role, a także przez to, co piszę, wygląda zupełnie inaczej. Ale tak to zwykle bywa, że ten, który jest nieśmiały, udaje strasznego bohatera albo brutala. Moją nieśmiałość fantastycznie uchwycił Kazio Kutz. Jemu jednemu to się udało. Cała reszta bierze mnie za jakiegoś bandziora, karciarza albo kobieciarza, co jest kompletnym nieporozumieniem. – To tylko pozór? – Wyłącznie. Owszem, zajmowałem się pisaniem o kobietach na przykład do „Zwierciadła”, ale to głównie z lęku przed nimi i braku znajomości rzeczy. – Nie kokietuje pan teraz trochę? – Ani trochę. Wiedzę o kobietach czerpię z intuicji. A najlepszym dowodem na to, że jestem sentymentalny, jest fakt, że spotykamy się właśnie tu, w moim domu niedaleko rodzinnego Kowala. To jest absolutnie nie najgorsze miejsce na świecie, tu najlepiej jest wracać do wspomnień. Bo być sentymentalnym to przecież wspominać. – Tęsknić? – Tak, tęsknić także. – Za czym? Za czasami „Dziury w ziemi” Andrzeja Kondratiuka, czyli pańską młodością? – Nie za czasami, ale za takim prostym, zwyczajnym oglądem świata, jaki reprezentowała moja matka,