Całe życie ludzkie jest jednym wielkim zabawnym absurdem, począwszy od rozmnażania Rozmowa z Andrzejem Mleczką – Czy można się nauczyć poczucia humoru? – Nie sądzę, tak jak nie można się nauczyć abstrakcyjnego myślenia. To jest jedna z cech charakterologicznych, genetycznych. Z tym się człowiek rodzi albo nie. Rodzajów poczucia humoru jest zresztą wiele, trudno je wartościować, traktować według jednej sztancy. Poczucie humoru zależy od mentalności, inteligencji, kultury osobistej, szerokości geograficznej, itd. Jednych najbardziej śmieszą wulgarne słowa i gesty, innych subtelne metafory, jeszcze innych zabawy formą. – Co pana najbardziej śmieszy? – Wszystko, bo wszystko z pewnego punktu widzenia może być śmieszne. Rzeczywistość jest przecież czymś innym niż przedstawienie tej rzeczywistości. Rzeczywistość może być smutna, a przedstawić ją można w sposób zabawny. Wytłumaczę to na przykładzie. Jeśli zobaczymy faceta, którego przejechał tramwaj, to choćby na głowie stawać, nie będzie to śmieszne. Natomiast można wyobrazić sobie komiks, gdzie dzieją się makabryczne rzeczy, ludzie obcinają sobie nogi i ręce, a jednak jest to zabawne. Forma powoduje, że fakt, który w rzeczywistości jest tragiczny, na rysunku może śmieszyć. Ważna jest tu sprawa dystansu. Ja zresztą nie używam określenia: „poczucie humoru”, wolę „poczucie dystansu”. A ponieważ staram się mieć dystans do wszystkiego, może poza sobą – to mi się najmniej udaje – w związku z tym, jak się dobrze przyjrzeć, wszystko jest śmieszne. Całe życie ludzkie jest jednym wielkim zabawnym absurdem, począwszy od rozmnażania, co też zdarza mi się komentować. – A prywatnie, z czego pan się śmieje? – Ja się w ogóle raczej rzadko śmieję. Zresztą śmiech i poczucie humoru to dwie różne rzeczy. Często prymitywni idioci bez grama poczucia humoru naśmiewają się ze wszystkiego. Inni przeciwnie. Nie widziałem nigdy, żeby np. Sławomir Mrożek, któremu nie można odmówić dowcipu, skrzywił choć raz twarz w uśmiechu. n Zastanawia mnie, jak to jest: Polacy nie lubią, kiedy się kpi z ich mentalności, tymczasem pan często to robi. I jest pan ciągle popularny i lubiany. – Ludzie nie lubią, kiedy dotyka się ich personalnie. Ja nie wskazuję nikogo po nazwisku, dlatego może moje żarty są łatwiejsze do strawienia. – Nigdy nie korci pana, żeby dotknąć po nazwisku kogoś, kto szczególnie pana denerwuje w życiu publicznym? – Często mnie korci, ale staram się to w sobie zdusić. Jedni rysownicy robią rysunki aktualne, inni bardziej ponadczasowe. Ja zdecydowałem się na to drugie i nie bardzo mam ochotę zmieniać swoje emploi. Poza tym uważam nieskromnie, że gdybym narysował na temat kogoś znanego nawet najbardziej złośliwy, ostry komentarz, to w jakimś sensie bym go dowartościował. Tymczasem nie widzę powodu, żeby nobilitować jakiegoś kolejnego idiotę. – Dostaje pan czasem listy od czytelników? – Od czasu do czasu. Najczęściej są to listy od świrów, którym coś tam się nie spodobało na tym czy innym rysunku. Dostaję także listy miłe, z wyrazami sympatii. – Kogo najczęściej oburzają pana rysunki i dlaczego? – Najczęściej reagują grupy „patriotów”. Zwracają mi uwagę, że nie w tym miejscu umieściłem orzełka, albo że mu narysowałem za małe skrzydła, itp. Pamiętam, że byłem bardzo zdziwiony, gdy dostałem kilka ostrych listów po mojej wypowiedzi – nie po rysunku – na temat sensowności ekranizowania „Ogniem i mieczem”. Nagle okazało się, że Sienkiewicz jest taką samą świętością jak Matka Boska Częstochowska. Nie spodobało się, że wyraziłem wątpliwości co do potrzeby zrobienia filmu o grupie tępych szlachciurów, którzy w imię wartości chrześcijańskich wyrzynają całe wsie. Dowiedziałem się z listów, że jestem kanalią, dostawałem listy z szubienicami. Ta reakcja trochę mnie zaskoczyła. Nie przypuszczałem, że taka wypowiedź może wywołać tak gorące, patriotyczne emocje. – Ja z kolei słyszałam, jak kilka osób żywo komentowało pana wypowiedź, że nie lubi pan ludzi. Mówił pan serio, czy żartował? – Trochę żartowałem, a trochę mówiłem prawdę. Często powtarzam, że ja bym człowieka całkiem inaczej zaprojektował. – Jak? – To jest temat na dłuższą rozmowę. – Jak pan sądzi, dlaczego nie wychodzi w Polsce żadne pismo satyryczne, na miarę dawnych „Szpilek”? – Na początku lat 90. wychodziło kilka pism satyrycznych, ale nie było na nie zapotrzebowania.
Tagi:
Ewa Likowska