Muzycy często mówią głupoty

Muzycy często mówią głupoty

Jeśli w Polsce ktoś siądzie w orkiestrze, to koniec, siedzi tam do emerytury Kuba Jakowicz – Jeździ pan z festiwalu na konkurs, z konkursu na koncert, czasem na kilka dni wpada do domu, żeby się przebrać. Jest pan wręcz rozchwytywany. Czy tak wygląda życie młodego zdolnego muzyka? – Czasami tak się zbiegnie. Na konkursy już nie jeżdżę – nie muszę, bo dostaję propozycje. Ostatnio rzeczywiście byłem bardzo zajęty, co niedziela miałem koncert. Wcześniej tak nie było, np. w zeszłym roku miałem tylko 18 koncertów symfonicznych, z orkiestrami. Sporo grałem za granicą, m.in. w Niemczech, Szwajcarii, Hiszpanii i Szwecji. Oprócz tego muszę cały czas ćwiczyć. I tyle. Tak więc jest to dość monotonne życie – codziennie trzeba ćwiczyć. Jeśli się tego nie robi, po pewnym czasie nie można grać. – To ćwiczenia nie są dla pana przyjemnością? – Czasami są, ale gdy trzeba coś robić codziennie, przez cały rok, po parę godzin, przestaje się to lubić. – W nawale zajęć zdążył pan wydać płytę. Taka dojrzała płyta w tak młodym wieku – to jest coś! Z jakim uczuciem jej pan słucha? – Wcale jej nie słucham. W czasie nagrań nasłuchałem się tyle, że potem nie miałem ochoty. Zresztą nie podoba mi się wiele rzeczy, teraz bym wszystko zagrał inaczej. Ale to nie jest moja pierwsza płyta. Pierwszą wydano mi w Szwecji, kiedy miałem 15 lat, więc byłem już przyzwyczajony, że widzę siebie na płycie. Pamiętam, że wtedy byłem bardzo przejęty. Podobała mi się okładka, bo miała ładne kolory. Podobało mi się, że płytę można komuś dać, posłać. W zasadzie moje granie na tym bazuje, że wysyłałem różnym ludziom moje nagrania; to, że ktoś ich posłuchał, dalej mnie pchało. Po prostu miałem szczęście do nagrań. – Czy w domu był pan traktowany jak cudowne dziecko? – Nie, nigdy. – I nigdy tak pana nie nazywano? – Owszem, ale nie w domu. – Wyczytałam na okładce płyty, że zaczął pan koncertować jako 11-latek, z profesjonalnymi orkiestrami. – Tak, ale to nie znaczy, że byłem cudownym dzieckiem. Cudowne dzieci grają już w wieku siedmiu lat duże koncerty, z dużymi orkiestrami. Sarah Chang zagrała koncert Paganiniego, kiedy miała osiem lat, podczas gdy dojrzali skrzypkowie bardzo rzadko po Paganiniego sięgają, bo mają z nim problemy. Ją można nazwać cudownym dzieckiem, ale nie mnie. – Jest pan bardzo skromny. A kto zagrał w wieku 14 lat koncert Czajkowskiego, który uchodzi za jeden z najtrudniejszych koncertów skrzypcowych w ogóle? – No ja… Sam się temu dziwię, gdybym nie miał nagrania na wideo, myślałbym, że mi się to przyśniło. Dzisiaj mam o wiele większą tremę przed koncertem Czajkowskiego. Kiedy pierwszy raz miałem go zagrać, byłem tak zdenerwowany, że kiedy orkiestra grała wstęp przed wejściem skrzypiec, to aż nogi mi się ugięły – zdałem sobie sprawę, że muszę przez 35 minut grać! – Jak pan jest postrzegany w środowisku kolegów z uczelni? Spotkał się pan z zawiścią, z opiniami, że wypłynął pan dzięki znajomościom swego ojca, znanego skrzypka i profesora Akademii Muzycznej, Krzysztofa Jakowicza? – Zawsze się plotkuje o ludziach, którym się wiedzie, więc pewnie i mnie to nie omija. Ja jestem dosyć naiwny, jak mówi moja mama. Nie widzę, żeby ludzie mi zazdrościli, ani żeby przede mną się płaszczyli. – To, że jest pan synem swego ojca, ułatwiło panu start czy utrudniło? – Bardzo ułatwiło. Na początku zapraszano mnie jako jego syna. Grałem z ojcem koncerty podwójne – Bacha, Vivaldiego – albo doczepiano mnie z jakimś malutkim utworem do jego koncertów. A potem zacząłem dostawać indywidualne zaproszenia. Nie mam wyrzutów sumienia, że ojciec mnie pchał. Przecież gdyby mnie nie chcieli, to by mnie nie zapraszali. – Jest pan nie tylko synem, ale także uczniem swego ojca. Czuje się pan przez niego zdominowany? – Właśnie w sierpniu skończyłem współpracę z ojcem i nie jestem już jego uczniem. Mogę więc powiedzieć, że się wyzwoliłem spod jego wpływu. – Zmienił pan nauczyciela czy w ogóle nie jest pan już niczyim uczniem? – Jestem uczniem mojej mamy (śmiech). Wiem, że to brzmi komicznie. Ale tak często bywa w rodzinach muzyków. – W pana rodzinie nie tylko rodzice grają na skrzypcach, również siostra. Podobno

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 50/2003

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska