Muzyczny cud nad Wisłą

Muzyczny cud nad Wisłą

Do małego Solca od sześciu lat przyjeżdżają artyści z całego świata. Słynny już festiwal organizuje małżeństwo z Niemiec Sobotni, lipcowy wieczór. Z klasztoru św. Stanisława w Solcu nad Wisłą rozbrzmiewa muzyka klasyczna. Na fortepianie ustawionym przed ołtarzem utwory Schumanna, Francka i Liszta wykonuje Koreanka Lee Sang-Ah. Klasztor wypełniony po brzegi. I to nie znawcami, koneserami muzyki, ale zwykłymi mieszkańcami Solca i okolicznych miejscowości. Po każdym utworze rozbrzmiewają gromkie brawa. Do Solca już od sześciu lat przyjeżdżają artyści z całego świata. W tym roku przez cztery dni popis umiejętności dało aż 19 muzyków z Węgier, Hiszpanii, Rosji, Izraela, Meksyku, USA i Australii. I dziwne jest nie tylko to, że festiwal odbywa się w niewielkiej wiosce, ale także to, że jego pomysłodawcami i organizatorami jest małżeństwo z Niemiec. Z muzyką pod strzechy – 21 lipca, w czwartek, klasztor był pełny, w piątek też – nie kryją zadowolenia Heidi i Wilhelm Holzapflowie. – Chociaż to muzyka bardzo intelektualna, kameralna, więcej wymaga od słuchacza. To jest cud, że tyle osób słucha. Taka właśnie była ich idea, by w środku wakacji zorganizować festiwal muzyki klasycznej, i to na wysokim poziomie. Przytaczają przykład Yehudiego Menuhina, który w Wielkiej Brytanii organizował podobne koncerty na wsi niedaleko Londynu. Ludzie siedzieli na trawie i słuchali. W Niemczech takich imprez jest mnóstwo. Jak udaje się ściągnąć tak wielu wykonawców z całego świata do małego Solca? – Mam sieć – uśmiecha się tajemniczo Wilhelm Holzapfel. – Moim znajomym jest profesor i rektor Akademii Sztuk Pięknych w Bremie. Daje plakat na uczelni i najzdolniejsi studenci trafiają do Solca. Drugi znajomy, profesor z Wyższej Szkoły Muzycznej w Kolonii, też poleca najlepszych studentów. Zadaniem małżeństwa jest więc najpierw znaleźć studentów, wybrać program, a na końcu zdobyć pieniądze i przekonać sponsorów, którzy mogliby wesprzeć przedsięwzięcie. W tym roku sporo funduszy otrzymali od dr. Bertholda Beitza, prezesa Fundacji Krupp Essen. – Beitz przesłał do nas osobisty list – opowiadają. – Napisał, że fundacja nie wspiera festiwali. Natomiast on zgadza się z celami koncertu. Wie, że robimy dużo na rzecz pojednania polsko-niemieckiego. Wyjął z własnej kieszeni 5 tys. euro i nam podarował. Holzapflowie także wsparli festiwal niewielką kwotą. Dali recital w konsulacie w Hamburgu, wstęp był bezpłatny, ale prosili o datki na festiwal w Solcu. Dołożyła także gmina. Budżet festiwalu nie był nigdy większy niż 10 tys. euro. – Sztuką jest ściągnąć tylu muzyków z tylu krajów i dzięki pracy wolontariuszy zamknąć budżet czterodniowego festiwalu w 10 tys. euro – przyznają. Celem festiwalu jest to, by muzyka trafiła pod strzechy. Równie ważne jest, by początkujący muzycy otrzaskali się z publicznością. Ten festiwal jest więc także formą wspierania młodych talentów. Oni występują za skromne kieszonkowe. Podróż i pobyt mają bezpłatnie. Opracować grafikę, przygotować i wydrukować program – to spore pieniądze. Ale nie dla Holzapflów: proszą kogoś, by napisał parę zdań, kogoś innego, by przygotował grafikę na plakaty i jednocześnie do programu. Następnie znajdują osobę, która zechce przetłumaczyć tekst. Za każdym razem szukają znanych osób, które sprawowałyby patronat honorowy nad festiwalem. W tym roku jest to prof. Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich, w poprzednich latach – Krzysztof Penderecki, Władysław Bartoszewski, dr Andrzej Kremer, który w imieniu prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w 2002 r. wręczał małżeństwu w konsulacie w Hamburgu Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej (zginął w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem), ambasador Niemiec w RP dr Reinhard Schweppe i ambasador RP w Niemczech dr Marek Prawda, minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski. Kto pozna sąsiada, wyzbywa się uprzedzeń Przygoda małżeństwa Holzapflów z Polską zaczęła się od koncertów ich amatorskiego zespołu Praetorius Kreis z Hamburga, który grał muzykę barokową. W 1983 r. ruszyli z organizacją imprez. Z grupą, która grała na viola da gamba i na fletach, zaczęli jeździć po całej Polsce. Od Szczecina po Rzeszów i od Lidzbarka Warmińskiego po Wrocław. Zrobili mnóstwo kilometrów, ich najdłuższa podróż to 2,5 tys. km w 14 dni. Ostatecznie zakotwiczyli w Solcu nad Wisłą. Tutaj się spotykali, by poćwiczyć, popróbować, a potem wyruszali z koncertami. Pierwszy raz przyjechali

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 31/2011

Kategorie: Kultura