Muzyczny koktajl z naturalnych składników

Muzyczny koktajl z naturalnych składników

Rozmowa z Danielem Moszczyńskim, Jackiem Rychłym i Danielem Grupą z zespołu Terminal Spoko, szacun, grubo i mind blowing – tak internauci komentują ich twórczość – Co jest lepsze: pierwsza płyta czy pierwsza miłość? Daniel Moszczyński: – Powiem szczerze, mimo że będzie to czytać moja dziewczyna, która jest moją miłością – najpierw zakochałem się w muzyce. I to ona najpierw mnie pochłonęła, a dopiero potem zacząłem robić przestrzeń dla mojej kobiety. I właśnie dlatego chyba płyta! (śmiech). – Jak doszło do tego, że się spotkaliście? Jacek Rychły: – Idea Terminalu zrodziła się w 2005 r. w Poznaniu, mieście, w którym nasze drogi się zbiegły. Splot przychylnych okoliczności sprawił, że udało nam się zgromadzić w jednym miejscu i zacząć pracować nad materiałem. – W jednym z wywiadów podsumowaliście zespół w następujący sposób: „Ostry jak chilli, melodyjny jak kawior, dojrzały jak burgund z dodatkiem melancholii melona”. Czy taki właśnie jest Terminal? DM: – Chyba ktoś niefortunnie to chlapnął. Na pewno Terminal jest wielobarwny. Na pewno nie jest to zespół, który wkłada się do szufladki i mówi: „OK, gramy tak i tak”. Cała zabawa w naszym wypadku polega na tym, że nie ograniczamy się. Każdy z nas daje tę muzyczną prawdę od siebie i w momencie, w którym zaczynamy współpracować, wychodzi coś bardzo ciekawego. Myślę, że zrobilibyśmy sobie krzywdę, gdybyśmy dali się zamknąć w jakieś ramy. Stracilibyśmy autentyczność, która chyba kipi w tej chwili z naszego projektu – koktajl, który stworzyliśmy, jest z naturalnych składników. – Musi być jednak taki moment, kiedy pada pytanie: co oni grają, i musi paść odpowiedź: oni grają to i to. W jednym z waszych materiałów pojawia się nazwa prog nu metal. JR: – Zaczerpnęliśmy to określenie z komentarza któregoś z internautów na MySpace i spodobało nam się do tego stopnia, że zaadaptowaliśmy je do naszych potrzeb. My określamy to jako toksyczny pop, śmiejemy się oczywiście z tego, bo nie mamy żadnej potrzeby, żeby naszą muzykę w jakiś sposób klasyfikować. DM: – Wierzymy bardzo mocno, że mamy do zaproponowania słuchaczom coś nowego, że mamy troszeczkę inne podejście do ciężkiego brzmienia. Nadajemy nową jakość muzyce, która opiera się na ciętych riffach gitarowych. Album jest bardzo eklektyczny: nie boimy się eksperymentów, nie boimy się kombinować. – Powiedzmy coś o ludziach Terminalu. Zacznę od tego, że Daniel Moszczyński śpiewał u dyrygenta Kroloppa… DM: – Najpierw u Jerzego Kurczewskiego, byłem też pod batutą Wojciecha K. (śmiech). W ogóle moja nauka w szkole muzycznej była ukłonem w stronę mamy. Ona kończyła studia muzyczne i to chyba od niej wszystko się zaczęło. Kiedy miałem sześć lat, rodzice zaproponowali, żebym poszedł na przesłuchanie do szkoły muzycznej. Udało mi się tam dostać i na początku bardzo mi się podobało, ale gdzieś w okolicy szóstej klasy powiedziałem: chyba za dużo tej klasyki, chciałbym grać w piłkę. Zapowiadało się na koniec „kariery”… – I wtedy w prasie znalazły się ogłoszenia o naborze do pierwszego polskiego boysbandu. DM: – Poszedłem na ten casting w wieku 15 lat, nie do końca wtedy jeszcze wiedząc, z czym to się wiąże, jakie będą konsekwencje, ale chciałem spróbować. Kiedy ma się 15 lat, chce się przeżyć przygodę. – Just 5 to był fenomen końca lat 90., zjawisko, jakiego jeszcze nie było. W wieku 15 lat zapisałeś się w historii polskiej muzyki rozrywkowej. DM: – To był produkt. Trafiliśmy pod skrzydła pewnego człowieka, który po prostu wiedział, jak to się robi. Ale, jak wspomniałem, to była przygoda. – Bartek Pietsch gra w drużynie piłkarskiej pod nazwą hrabi.pl. Jakieś więzi z zielonogórskim kabaretem? JR: – Ba, nawet więzy krwi! Brat Bartka, Łukasz, jest członkiem kabaretu odpowiedzialnym za kwestie muzyczne. A przez to my również mamy bardzo dobre relacje. Widzieliśmy się nawet wczoraj. DM: – A co do tej drużyny, to chciałem się pochwalić, że miesiąc temu trafiłem do nich i braliśmy udział w turnieju w Gubinie o puchar prezydenta miasta i zajęliśmy trzecie miejsce! O mało co nie weszliśmy do finału i w ogóle zrobiliśmy straszne zamieszanie, bo grali tam ludzie, którzy na co dzień grają w zespołach trzecio- i czwartoligowych. Obsada była gruba, przyjęliśmy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2010, 2010

Kategorie: Kultura