Muzyka na kwarantannie

Muzyka na kwarantannie

07.07.2020 Warszawa protest technikow scenicznych fot. Maciej Luczniewski/REPORTER

Muzycy przywykli do niepewności. Musimy być elastyczni. To nas ratuje. Z producentem, twórcą festiwalu producentów muzycznych Soundedit, Maciejem Werkiem, spotkałem się kilka tygodni przed wydarzeniem, które okroiła epidemia. – Pod koniec lutego wracałem z Londynu ze spotkania branżowego. Przygotowywałem się do wyjazdu na największe targi muzyczne na świecie w Los Angeles. Miałem być jedynym polskim delegatem. Mnóstwo spotkań dotyczących organizacji festiwalu Soundedit było już umówionych, m.in. z Hansem Zimmerem. I wszystko zostało brutalnie przerwane. Ta sytuacja jest dla całej branży fatalna – Werk nie kryje rozżalenia. Muzyk, producent i menedżer Hubert Kozera, który współpracuje z Tymonem Tymańskim i Johnem Porterem, też dobrze zapamiętał początek lockdownu. – Graliśmy z Johnem koncert pod Szczecinem. Następnym przystankiem miała być Warszawa. Zaczęły spływać mejle i wiadomości o przełożeniu lub odwoływaniu tras. Inaczej było w przypadku Piotra Kolasy, muzyka sesyjnego i perkusisty Samokhin Bandu. – 11 marca graliśmy jam session w klubie Pop’n’art w Łodzi. Potem u naszego pianisty zdiagnozowano koronawirusa. Wszyscy muzycy udali się na dobrowolną kwarantannę. Przez trzy dni usiłowaliśmy zatelefonować do sanepidu. Nikomu się nie udało – opowiada. Wysoka, zabytkowa kamienica przy ulicy Rewolucji w Łodzi. Odwiedzam muzyka i performera Sławomira „Słonia” Maciasa, który współpracował z Mirą Kubasińską. Stara się reaktywować w nowym składzie zespół Rambo Jet. Na podłodze leżą kable, mikrofony, pokrowce od gitar i wzmacniacze. W kącie perkusja. – To moja sypialnia, tu wczoraj graliśmy próbę. Szczęście, że nie mam obecnie sąsiadów i możemy w miarę cicho podgrywać, powoli przygotowując materiał, i czekać na lepsze czasy. Sala prób tak jak wiele innych rzeczy kosztuje. Część znajomych bez poduszki finansowej musiała się przebranżawiać. Niektórzy zaczęli rozwozić pizzę. Szybko wszyscy uświadomili sobie, że nie będzie fajnie. Zarabiać przestali muzycy weselni i sesyjni, angażujący się w ambitne projekty. O wielkich koncertach nie wspominam – mówi. Megaproblem Wielkie koncerty odbywały się w łódzkiej Atlas Arenie. To trzecia (nie licząc Stadionu Narodowego) po krakowskiej Tauron Arenie i gdańskiej Ergo Arenie hala widowiskowo-koncertowa w Polsce. Po obiekcie oprowadzają mnie pracownicy. Szatnie świecą pustkami. Na płycie głównej stoją w rzędach jednoosobowe stoliki. – Mieliśmy w tym roku ambitne plany koncertowe. Zdążyliśmy zorganizować występ Agnieszki Chylińskiej, a na horyzoncie był koncert Céline Dion. Chwilę po Chylińskiej wszystko zamarło – wspomina dyrektor marketingowy spółki Mikołaj Habit. – Co w tym miejscu robią stoliki? – pytam. Habit: – Przede wszystkim musieliśmy błyskawicznie skupić się na cięciu kosztów, co odbiło się na pracownikach. Musieliśmy pożegnać się z co piątym. Zaczęliśmy przestawiać działalność. W tych kilkuset ławkach zasiądą studenci przystępujący do egzaminów lekarskich. Mieliśmy mieć wielotysięczne występy gwiazd, a mamy egzaminy. Karol Sakosik, rzecznik prasowy Atlas Areny: – Tylko koncert Céline Dion miał pięć potencjalnych dat, w których mógł się odbyć. Ostatecznie został przeniesiony na przyszły rok. Organizacyjnie wiąże się to z olbrzymimi problemami. W przypadku Céline Dion konieczne jest znalezienie dogodnych terminów w krakowskiej Tauron Arenie i zgranie jej z następnym występem w łódzkiej Atlas Arenie. Dość powiedzieć, że wszystkie bilety na te wydarzenia wyprzedały się na pniu. Branża muzyczna w Polsce generuje każdego roku przychody rzędu 3,5% PKB, więcej niż górnictwo i rolnictwo. Maciej Werk: – Pamiętajmy, że koncert to nie tylko czterech, pięciu gości, którzy wchodzą na scenę. Na event składa się obsługa techniczna i sceny, ludzie odpowiedzialni za światła, widownię. Do tego management i ochrona. Część ludzi już jest stracona dla branży. To będzie mieć konsekwencje. Kolega próbował poskładać do kupy festiwal w Opolu. Okazało się, że wielu techników zmieniło profesję. Z realizatorem Maciejem Mularczykiem spotykam się w hali klubu Wytwórnia. – Problem jest ogromny. W Wytwórni ostatni duży koncert był 12 marca. Jestem odpowiedzialny za dźwięk. Realizuję wydarzenia w całym kraju, ale przez kwartał miałem zero dochodów. Zero imprez, zero koncertów, nic się nie działo. Od muzyków, z którymi rozmawiam, słyszę, że poważnym problemem są pobrane kredyty, leasingi  i pożyczki na sprzęt, który miesiącami stoi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 47/2020

Kategorie: Kultura