Mylące cyferki rządu Tuska

Mylące cyferki rządu Tuska

Polska ma najwyższy wzrost gospodarczy w UE, chwali się Donald Tusk. Niedługo dowiemy się, że jesteśmy tygrysem Europy. Szkoda, że tylko na poziomie statystycznych cyferek i propagandowych obrazów. Jeśli jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Dlaczego młodzi Polacy nie doceniają cudu gospodarczego premiera Tuska i ignorują zapewnienia ministra Rostowskiego o szybkim rozwoju gospodarczym? I zamiast wracać do Polski rządzonej przez PO, wybierają pogrążone w „kryzysie” Niemcy czy Anglię? Niemiecka recesja ma lepszy smak niż polski wzrost gospodarczy na poziomie 1,7% PKB? Jak się okazuje, dobrobyt i szczęście ludzi trudno mierzyć wielkością produktu krajowego brutto. Wzrost PKB oznacza ni mniej, ni więcej, tylko ilość pieniędzy przechodzących z rąk do rąk w społeczeństwie. Czy samo wydawanie pieniędzy i wchodzenie w rynkowe relacje jest czymś dobrym? Z pewnością nie. Jak pokazuje Jonathan Rowe, pieniądze przepływają z rąk do rąk w dzisiejszych czasach w bardzo różnych sytuacjach: kiedy w wyniku wypadku samochodowego ktoś zostaje inwalidą, a samochód nadaje się tylko do kasacji; kiedy adwokaci podnoszą swoje gaże za przeprowadzenie sprawy rozwodowej; kiedy mieszkańcy smutnego kraju kupują wódkę, żeby uciec przed paskudną rzeczywistością, albo kiedy ludzie instalują w domach filtry wodne lub przestawiają się na wodę butelkowaną, bo ta cieknąca z ich kranów nie nadaje się już do picia. Jak zauważa Zygmunt Bauman, „we wszystkich podobnych przypadkach produkt narodowy rośnie, a rządzący politycy oraz ekonomiści zasiadający w radach i zespołach eksperckich nie posiadają się wprost z radości”. Nie świadczy to jednak wcale o demokratyzacji społeczeństwa, dbałości o dobro publiczne czy też o większym szczęściu obywateli. Są kraje z bardzo wysokim PKB, gdzie istnieją jednocześnie olbrzymie obszary ubóstwa i straszna skala nierówności społecznych. Kiedy poziom wody w morzu się podnosi, to – wbrew dogmatom ekonomicznych liberałów – nie znaczy, że wszystkie statki, małe i duże, też będą się podnosić. Część małych łódek i nędznych pływających łupin może pójść na dno. Dlatego przy ocenie dobrobytu społeczeństw coraz częściej zamiast suchych statystyk ekonomicznych bierze się pod uwagę wskaźniki oceniające jakość życia, np.: dostęp obywateli do służby zdrowia, długość życia ludzi, możliwość korzystania z dóbr kultury, odsetek osób w społeczeństwie żyjących poniżej minimum socjalnego, ogólny poziom wykształcenia społeczeństwa, możliwość przeprowadzania swobodnej debaty i wolność słowa, dostęp do internetu etc. Jeśli spojrzymy na społeczeństwo polskie z takiej perspektywy, to okaże się, że Polska nie jest „liderem rozwoju ekonomicznego”, tylko główną siłą obniżającą standardy socjalne w Europie. Masowy eksport taniej siły roboczej do krajów Europy Zachodniej czyni z Polski w tej części świata motor dumpingu socjalnego i budzi niepokój zachodnioeuropejskich pracowników broniących zdobyczy społecznych minionych kilkudziesięciu lat. Media i politycy nie przejmują się jednak takimi drobiazgami. Wolą martwić się przyszłym losem Jana Krzysztofa Bieleckiego, który odszedł z fotela prezesa Banku Pekao i w minionym roku za tę ciężką pracę zarobił marne 4,5 mln zł. Świetnie pasuje do grona liderów PO, którzy już teraz zaczęli szukać dla niego kolejnej posady. W tym samym czasie dowiadujemy się, że w samej Warszawie jest ponad 20 tys. niedożywionych dzieci. Jeśli w stolicy zmaga się z głodem taka liczba dzieciaków, to strach pomyśleć, jak to wygląda na polskiej prowincji. Nie wszyscy pracujący w pocie czoła dla rozwoju kapitalistycznej ojczyzny mogą zarobić tyle, co Bielecki. Przeciętne polskie wynagrodzenie wynosiło w trzecim kwartale 2009 r. niewiele ponad 3 tys. zł brutto. A i tak blisko 70% Polaków było poniżej tego pułapu. Pogłębia się za to rozwarstwienie w dochodach Polaków. Pensje pracowników najgorzej zarabiających rosły przez ostatnie lata zdecydowanie wolniej niż zarobki najlepiej opłacanych pracowników (o jedną trzecią szybciej). 10% najniżej uposażonych miało wynagrodzenie do 1307 zł, a 10% wynagradzanych najlepiej otrzymywało ponad 5370 zł pensji. Takie problemy i tak są poza zasięgiem coraz większej liczby absolwentów szkół wyższych. Jak podaje GUS, spośród osób, które w ciągu ostatniego roku zarejestrowały się po raz pierwszy w urzędzie pracy, aż 23% ma wyższe wykształcenie, a 34% nie ukończyło 24 lat. Polska młodzież

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 49/2009

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk