Genialne prace powstają na ogół wtedy, gdy artyści jeszcze nie są w pełni świadomi swojego kunsztu Edward Dwurnik – malarz (1943-2018) Malujesz poważne tematy – historię Polski, ludzką egzystencję, relacje damsko-męskie, miłość. O miłości nic nie powiesz? – Łatwiej mi malować niż mówić. U mnie obraz jest formą wypowiedzi, malarstwo to mój sposób na życie i nie chodzi tylko o to, że to mój sposób zarabiania, nie – malując, komentuję rzeczywistość i wyrażam siebie. Tyle. Oczywiście mogę powiedzieć coś na każdy temat, o miłości też mogę, czemu nie. Zresztą to tak ważna sfera, że w szczerym wywiadzie na swój temat trudno ją pominąć, trudno udawać, że jej nie ma. Są jednak różne sytuacje życiowe, które wprowadzają mnie w łzawy nastrój, w jakim jestem w tej chwili. (…) Kiedy czyta się wywiady z tobą w kolorowych magazynach, wydaje się, że nie ma dla ciebie tematów tabu i że dziennikarz może cię zapytać o największe intymności, a ty nie wzdragasz się przed odpowiedzią, więcej – chętnie nawijasz. Taka kreacja? – Tak, to pewna kreacja, choć odrobina prawdy zawsze jest w tym moim manipulowaniu, nawijaniu. Niedawno w wywiadzie dla „MaleMEN” powiedziałem, że zatrudniam trzech architektów, którzy robią mi podmalówki. A to nie architekci, tylko kto inny robi dla mnie podmalówki. Przynajmniej nie ukrywasz, że ktoś robi ci podmalówki. – No właśnie. Zaraz przyjedzie mój asystent i przywiezie mi jedną, chyba warszawską Starówkę. Podmalówka polega na wykonaniu fizycznej roboty, zwyczajnej harówy. Trzeba zrobić ustawienie urbanistyczne, a ludzie, którzy dla mnie podmalowują, starają się to wykonywać bardzo sumiennie, żadnej fuszerki nie puszczam. A ja to trochę zmieniam, wyciągam, wyrównuję albo przekrzywiam, jeśli jest za bardzo od linijki. Później zaczyna się wzbogacanie, opowiadanie, cała narracja i kreacja obrazu. Ustawiam światło i tak manipuluję podmalówką, aż staje się absolutnie moja. Niektórzy radzą mi, żeby to trzymać w tajemnicy, że lepiej, by klient nie wiedział o moich pomocnikach itd. A ja mówię: sekretu nie robię, nikogo nie oszukuję. (…) Od dawna uprawiasz ten proceder? – To, że ktoś może za mnie robić podmalówki, odkryłem wiele lat temu. Moja kuzynka była w ciężkim stanie psychicznym, miała depresję. Skończyła ASP, więc namówiłem ją, żeby malowała dla mnie akwarele – proste motywy. Jej to poprawiło samopoczucie, a ja miałem piękne podmalówki. Bardzo mi teraz brakuje jej pomocy, bo wszystko muszę robić sam. O cholera, przecież już przyznałem, że mam pomocników. No dobra, korzystam z przywileju bycia dobrym artystą i mogę sobie pozwolić na współpracowników. W historii sztuki to przecież normalna sprawa (…). Każdemu zdarzają się słabsze obrazy, moi współpracownicy jednak już się wyspecjalizowali. Zawsze się staram, żeby było porządnie, żeby klienta nie robić za bardzo w konia. Teraz już na każdej pracy są stempel i opis. (…) Lubisz wkręcać dziennikarzy. – Uwielbiam. Mam przy tym niezły ubaw. (…) Wkręcałem wszystkich głównie w kwestii swojego olewającego stosunku do kolegów malarzy. A to nieprawda, bo bardzo szanuję kolegów po pędzlu. Wiem, że mają swoje problemy, wątpliwości, rozterki, a ja celowo się z tego śmieję, żeby zmanipulować dziennikarzy, dać im pożywkę do pisania głupot. I mówię, że jest tylko trzech dobrych malarzy w Polsce, m.in. ja. Albo tylko ja. To strasznie wk… środowisko i pokazuje, że wszyscy traktują siebie bardzo serio. Zero dystansu. A malarz powinien mieć dystans wobec własnej twórczości, pewność siebie. Bez tego nie zbuduje się w obrazie szczególnego rodzaju napięcia. Szczerze mówiąc, uważam, że wcale nie jestem najlepszym malarzem, wręcz zazdroszczę wielu artystom ich rozwiązań, ich pomysłów. (…) Komu zazdrościsz? – Bardzo zazdroszczę np. Leonowi Tarasewiczowi, to jest fantastyczny malarz. Ja nigdy bym się nie odważył na instalacje, a on realizuje całe potężne przedsięwzięcia. To w gruncie rzeczy jest dla mnie głupie i absurdalne, bo instalacje uznaję za blef, a mimo to chciałbym tak samo. A obrazy maluje rewelacyjne. Kiedy zetknąłem się z Wilhelmem Sasnalem, trochę mu zazdrościłem wizji, umiejętności, że maluje tak, a nie inaczej. Taki był młody, przyjeżdżał do Warszawy z plecaczkiem i z obrazami i sprzedawał je tu, a ja kupowałem je od niego. A potem zamalowywałem. Pamiętasz, na jego wystawie w Zachęcie w 2007 r., gdzie zresztą było wiele złych obrazów – ta wystawa przytrafiła się mu za wcześnie, kiedy jeszcze nie miał zaplecza – znalazł się