N jak (nie)przyjaciel

N jak (nie)przyjaciel

Afgańscy talibowie rzadko stają do walki z Polakami twarzą w twarz – Dlaczego podkładałeś bomby? – Bo mułła mi kazał. – Dlaczego go posłuchałeś? Przecież wiesz, że dla ciebie też to jest niebezpieczne? – Ale mułła powiedział, że gdy to robię, jestem niewidzialny… Oto fragment rozmowy taliba schwytanego przez afgańskie siły bezpieczeństwa z szefem jednego z dystryktów prowincji Ghazni. Zrelacjonował mi ją świadek, dowódca polskiego PRT [Provincial Reconstruction Team, Zespołu Odbudowy Prowincji, cywilno-wojskowej komórki ds. nadzoru nad odbudową danej prowincji], ilustrując w ten sposób motywy działania części bojowników. „Najgłupszych zabiliśmy na początku, teraz walczymy z najmądrzejszymi”, mówią o swoich działaniach w Afganistanie Amerykanie. Jak wyjaśnić tę pozorną sprzeczność? Łatwo – największym wrogiem koalicji nie są zwykli bojownicy ani tym bardziej najmowani do kopania min chłopi, lecz dowódcy oddziałów. Oni doskonale wiedzą, że wiszące nad bazami balony czeszą teren wokół, przekazując obraz do centrów operacyjnych. Że to samo robią samoloty bezzałogowe, tyle że na dużo większym obszarze. I że dostrzeżeni z powietrza kopacze raczej prędzej niż później mogą się spodziewać ataku. A mimo to nieustannie posyłają ludzi na wykopki. W tej uporczywości widzą swoją szansę. A ich mądrość wynika z faktu, że większość Afgańczyków nie potrafi czytać ani pisać. A z rzeszy analfabetów bardzo łatwo wyłuskać kopaczy i wmówić im rozmaite – z naszej perspektywy – niedorzeczności. Na przykład niewidzialność… Afgańscy bojownicy z rzadka stają do walki twarzą w twarz. Nie, nie – to nie jest dowód ich braku odwagi. To za sprawą gigantycznej przewagi ISAF [Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa – oficjalna nazwa wojsk NATO w Afganistanie] dowódcy „duchów” – jak czasem nazywają swoich przeciwników polscy żołnierze – decydują się na skrytobójstwo, czyli ataki przy użyciu IED [improwizowanych urządzeń wybuchowych – to oficjalna nazwa min pułapek]. Obrzydliwe? Owszem. Ale zarazem racjonalne. Zadziwiająco racjonalne, jak na ludzi, którym zarzuca się religijny fanatyzm. Do namierzania talibów angażuje się rozmaite środki. Czasami informacja o tym, że w jakiejś wiosce znajduje się uzbrojona grupa rebeliantów, pochodzi z bezzałogowców. Innym razem dane na ten temat zdobywa wywiad – poprzez kontakty ANA [Afgańskiej Armii Narodowej] i ANP [Afgańskiej Policji Narodowej] czy sieć własnych informatorów. Lecz gdy na miejscu pojawia się patrol, często zastaje jedynie kobiety, dzieci i starców. Bojownicy dają nogę kanałami albo wieją na skuterkach. Niektórzy bunkrują się w dobrze zamaskowanych skrytkach, które czasami udaje się namierzyć – ale wyciągnięci z nich okazują się przyjaciółmi Polaków, zwolennikami prezydenta Karzaja i nowych porządków. No i, rzecz jasna, szczerze nienawidzą talibów. Ich wersję zwykle potwierdzają wieśniacy… „W wielu wioskach naszej prowincji mieszkańcy współpracują z talibami, bo niestety muszą”, wyjaśniał mi swego czasu oficer polskiego kontyngentu. „To z nich mieszkańcy kilku obejść wyemigrowali na saksy do Pakistanu (to oficjalna wersja). Od wiosny do jesieni trzeba mieć niebywałe szczęście, aby spotkać tych ludzi we własnych domostwach. W rzeczywistości przebywają w okolicy wraz z pozostałą częścią komanda i terroryzują miejscowych”. To właśnie terror obok powiązań rodzinno-sąsiedzkich zapewnia rebeliantom wsparcie wieśniaków. „Terror polega na tym, że gdy inny mieszkaniec wioski czy też okolicznej osady nie chce współpracować z talibami (nie nakarmi, nie udzieli schronienia, poda informację do wojsk ANA lub ISAF, nie wyśle kogoś z domowników do pomocy), może być pozbawiony ucha, dłoni, nosa, stopy”, wymieniał wspomniany oficer. „Ponadto dodatkowym czynnikiem jest wynagrodzenie dla żołnierzy talibów, które jest wyższe od wynagrodzenia dla ANA czy ANP”. Ale „duchy” czasami się materializują. Pamiętam, jak na początku września 2009 r. Polacy ujęli trzech afgańskich bojowników. Wracające do Giro rosomaki dwukrotnie ostrzelano. Talibowie chcieli wciągnąć patrol do walki w najbliższej wiosce i, najpewniej, odbić swoich. Wiedzieli, co robią – w sieci lepianek (chatek z gówna, jak mówią Polacy) przewaga żołnierzy maleje. No i skraca się dystans, z którego można zaatakować transportery. Wtedy „rury”, a już zwłaszcza działka bezodrzutowe, mogą się okazać dużo bardziej skuteczne. Talibowie dysponują obydwoma rodzajami broni. I mają świadomość ich skuteczności. Na szczęście

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 45/2011

Kategorie: Książki