Ponura historia „ratowania” przemysłu stoczniowego Był czas, gdy Stocznia Gdańska zajmowała piąte miejsce na świecie pod względem wielkości produkcji. W roku 1960 zwodowano w niej 32 kadłuby statków o łącznej nośności 207,2 tys. ton. W Stoczni Szczecińskiej im. Adolfa Warskiego do roku 1998 powstało łącznie 597 jednostek, w tym 79 masowców, 97 kontenerowców, 11 promów pasażersko-samochodowych, a nawet cztery statki elektrownie. Specjalnością i dumą stoczniowców było 13 chemikaliowców. To niezwykle trudne do zaprojektowania i budowy jednostki morskie. W gdyńskiej stoczni powstały jedne z pierwszych na świecie tankowców o podwójnym poszyciu kadłuba. W latach 70. minionego wieku budowano w niej statki o nośności ponad 50 tys. ton. Trudno sobie wyobrazić, jak zniszczony wojną kraj stworzył od podstaw przemysł stoczniowy. Z biurami projektowo-konstruktorskimi, produkcją silników okrętowych, elementów z metali kolorowych, radarów itp. W czasach PRL polskie stocznie wypracowały sobie solidną reputację w świecie. Dzisiejsze możliwości polskiej gospodarki nie pozwalają nawet śnić o realizacji podobnych wyzwań. Naszą specjalnością stało się snucie wielkich planów odbudowy potęgi morskiej Lechitów. Przodują w tym liderzy Prawa i Sprawiedliwości. Ale efekty ich obietnic i starań są żałosne. Kronika kompromitacji 6 maja 2017 r. Jarosław Kaczyński wizytował w towarzystwie ministra gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Marka Gróbarczyka oraz wicemarszałka Sejmu Joachima Brudzińskiego tereny stoczniowe w Szczecinie. Na spotkaniu z dziennikarzami długo mówił o potrzebie odbudowy przemysłu stoczniowego. Przy okazji Gróbarczyk zaprosił obecnych na niezwykłą uroczystość – 23 czerwca premier Mateusz Morawiecki miał położyć stępkę pod budowę promu dla Polskiej Żeglugi Bałtyckiej. Wydarzenie to stało się symbolem nieudolności ekipy PiS w realizacji programu stoczniowego. Po prawie czterech latach stępka rdzewieje, promu nie ma, a Stocznia Szczecińska to nie stocznia, lecz Szczeciński Park Przemysłowy, który – jak się okazało w sądzie – tej szlachetnej nazwy używał bezprawnie. Z kolei 31 sierpnia 2018 r. w Gdańsku odbyła się szczególna impreza. Na specjalnej konferencji „Stocznia Gdańsk – nowy początek” z udziałem premiera Mateusza Morawieckiego, minister przedsiębiorczości i technologii Jadwigi Emilewicz, ministra inwestycji i rozwoju Jerzego Kwiecińskiego oraz prezesa Zarządu Polskiego Funduszu Rozwoju Pawła Borysa ogłoszono repolonizację „kolebki Solidarności” i zaprezentowano założenia planu rozwoju terenów stoczniowych na Wyspie Ostrów w Gdańsku. List do uczestników wysłał prezes Jarosław Kaczyński. Stwierdził w nim: „Przejęcie Stoczni Gdańsk jest elementem wielkiego planu, wielkiego projektu rewitalizacyjnego. Jestem przekonany, że nasze działania przyniosą z czasem piękny efekt w postaci silnego gospodarką i zamożnością całego polskiego Wybrzeża”. W stoczni pracowało wówczas 100 osób. A feta była możliwa tylko dlatego, że miesiąc wcześniej Agencja Rozwoju Przemysłu odkupiła ogołoconą „kolebkę” od ukraińskiego oligarchy Serhija Taruty, który raczej nie miał wyjścia, gdyż pozbawiony zamówień zakład tonął w długach. Do dziś nie wiadomo, ile ARP zapłaciła Tarucie, bo to tajemnica handlowa. Była to najpoważniejsza próba ratowania Stoczni Gdańskiej, od czasu gdy o. Tadeusz Rydzyk zbierał „wdowi grosz” na ten szlachetny cel. Ile zebrał i co z tym się stało? Bóg raczy wiedzieć. Padały różne kwoty. Od kilkudziesięciu milionów złotych do 100 mln dol. W kwietniu 2019 r. spółka Baltic Operator, należąca faktycznie do Agencji Rozwoju Przemysłu, wydzierżawiła od stoczni cały majątek trwały plus spółkę GSG Towers wraz z pracownikami. Na start Baltic Operator otrzymał 200 mln zł z ARP i na pewno nie jest to ostatnie słowo. Firma zajmuje się podwykonawstwem. Powstały w niej kadłub statku rybackiego i nadbudówka dla statku budowanego przez norweską stocznię Stein. Na razie najbardziej znany „produkt” stoczni to zakładowa Solidarność i jej liderzy: przewodniczący Roman Gałęzewski oraz jego zastępca Karol Guzikiewicz. W identycznej sytuacji jest Stocznia Gdynia. Jeszcze w roku 2003 pod względem wielkości produkcji zajmowała pierwsze miejsce w Europie, lecz był to łabędzi śpiew. 25 kwietnia 2009 r. miało miejsce ostatnie wodowanie. Miesiąc później załogę zwolniono. Był to efekt m.in. decyzji Komisji Europejskiej, która w 2008 r. uznała, że pomoc finansowa udzielona stoczniom gdyńskiej i szczecińskiej przez polski rząd była nielegalna. Inna sprawa, że gdyby nie dotacje budżetowe, to obie