Czytelnikowi z Zachodu i Polakowi katolikowi przypomnienie o istnieniu Europy słowiańskiej i prawosławnej bardzo się przyda Na Wschód od Zachodu – taki tytuł nosi albumowa księga o prawosławiu Anny Radziukiewicz. To bardzo osobiste dzieło wiceszefowej „Przeglądu Prawosławnego” niesie wzruszenie i wiedzę, przedstawia ideową i artystyczną propozycję „zanurzenia się w historię”, jak określa rzecz autorka, w dzieje sztuki, myśli i wiary narodów Europy Wschodniej, która w zwarciu z politycznym katolicyzmem objawia wciąż nową siłę swojej ortodoksyjnej wspólnoty. Księga pięknie wydana, rzetelnie dopracowana redakcyjnie i graficznie, jest edycją dwujęzyczną (polską i angielską), otwierając się w ten sposób na czytelnika z Zachodu, któremu przypomnienie o istnieniu Europy słowiańskiej i prawosławnej bardzo się przyda. To doprawdy wielce pouczająca podróż: „od Synaju po Nowogród Wielki, przez Grecję, Bułgarię, Rumunię, Ukrainę, Białoruś na Wschód nie geograficzny, lecz duchowy”. „Jego pełnię możemy docenić, zwracając się co jakiś czas ku Zachodowi”, nadzwyczaj trafnie zauważa autorka. Podobnie ważnych uwag jest znacznie więcej już na samym początku, w rozdziale wprowadzającym, nazwanym „O fundamencie”, zakładającym – i słusznie – nazbyt skromną, katolicką wiedzę Polaków o europejskim prawosławnym Wschodzie. Zresztą i swoim, prawosławnym, przypomnienie i ożywienie myśli świadomościowej – nieraz powierzchownej, formalnej, sprowadzonej do nawyków, świętych i malowniczych obyczajów, nie zawadzi, ba, jest nieodzowne dla pogłębienia życia duchowego i zrozumienia chrześcijaństwa jako idei postulatywnie najbardziej humanistycznej. Najsilniejsze przywiązanie Anna Radziukiewicz deklaruje wobec Cerkwi. „Cerkiew chroni przed skostnieniem i formalizmem, wierzących wyrywa z uśpienia”. Wysoka to jest ranga instytucji, oczekiwana raczej niż rzeczywista, ale i sama Cerkiew jako uosobienie wiary jest ikoną także spoza rzeczywistości. A gdy jest również wartością ducha, potrafi być tradycją i życiem codziennym tych wielu milionów ludzi „na wschód od Zachodu”, którzy „przenosili wiarę i kulturę przez trudne czasy, nieraz trwające wieki”. Bogata artystycznie jest ta opowieść – nie tylko w ikonografii bardzo żywo, barwnie, wielorako dobranej – ale i treściowo, gdy narracja z pozoru pogodna, sprawozdawcza nabiera akcentów dramatycznych, odpowiadających takimże wydarzeniom w dziejach całego chrześcijaństwa, a prawosławia w szczególności. Nie unika autorka – z natury wyrozumiała – zaczepnych tonów, tematów bolesnych lub kontrowersyjnych także współcześnie, jak potraktowanie Europy Wschodniej przez Unię Europejską albo sytuacja Kościoła prawosławnego najpierw w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a potem w Polsce. Z przykrością odnotowuje niechętny stosunek do Bizancjum i jego tradycji luminarzy naszej literatury romantycznej, którzy odnosili się do świadectw kultury wschodniochrześcijańskiej z niezrozumieniem lub wręcz pogardą, demonstrując nieraz zastanawiającą ignorancję w zakresie wiedzy o cywilizacji śródziemnomorskiej. Płytkość ocen tej formacji poetów i wieszczów, mówiąc delikatnie, zaskakuje, słownictwo razi epitetami w rodzaju: „schizmatyckie, pełne podstępu i chytrości doświadczenie”, „cezaropapizm”, „konstantynopolitańskie trujące wyziewy”, „duch regresu”, „najnikczemniejsza w dziejach sztuki” o epoce Konstantyna. Nawet najmądrzejsi z nich, jak Mickiewicz i Norwid, traktowali schizmę wschodnią jako „odszczepieństwo”, niemal zdradę chrześcijaństwa, dworując sobie z powagi położenia, kiedy można by już mówić o schizmie zachodniej, ukoronowanej zdradziecką inwazją krzyżową na braci wschodnich i odcięciem się od swoich korzeni greckich. Wtedy właśnie – a szczegół to bardzo istotny – zburzona została przez łacinników owa wspaniała cerkiew Chora, która po odzyskaniu przez Bizantyjczyków niepodległości została w latach 1282–1328 odbudowana jeszcze piękniej i, jak pisze Anna Radziukiewicz, do dziś „świeci blaskiem około sześćdziesięciu mozaik, najsilniejszym w całym Konstantynopolu”. Podkreślam ten fakt, jeden z wielu z bizantyjskiego odrodzenia artystycznego, ponieważ – o smutny paradoksie! – w czasie gdy Bizancjum „traciło ziemie, bogactwo i znaczenie, jego sztuka i całe życie kulturalne było żywsze i bardziej płodne niż w jakimkolwiek innym okresie”… Długa i niespokojna była droga prawosławia na Słowiańszczyznę – jej opis i dokumentacja niech chronią współczesnych przed chorobą zapomnienia. Najbliższą wszelako opoką i epoką w tych dziejach jest obecność „trzeciego Rzymu” (po drugim w Konstantynopolu) na rozległych obszarach tego historycznego pogranicza, którą pani Anna przedstawia od najdawniejszych czasów w rozdziale „Białoruś bizantyjska”, a co, choć w znacznie okrojonym wymiarze, stanowi wciąż część polskiej kultury. Temat to w przestrzeni i czasie, także w myśli historiozoficznej i duchu
Tagi:
Eugeniusz Kabatc