Jak nakręcić “Przeminęło z wiatrem” bez zatrudniania aktorów, czyli… Na 2011 rok wytwórnia Paramount Pictures zapowiada wyprodukowanie filmu, w którym dzięki animacji komputerowej wystąpią obok siebie młody Woody Allen, Brigitte Bardot i Humphrey Bogart. Eksperyment z pewnością się powiedzie – od strony technologicznej. Może jednak nie zostać zaakceptowany przez widownię. Historia kina układa się w dwa rejestry podobnej długości: jeden to lista wynalazków wdrożonych, a drugi to szereg olśniewających pomysłów, których widownia jednak nigdy nie zaakceptowała. Film dźwiękowy publiczność przyjmowała z uczuciami mieszanymi. Pierwszy dźwiękowy film fabularny, niemiecki “Der Brandstifter”, pokazany elitarnej berlińskiej publiczności w 1922 r. wzbudził raczej niechęć. Prasa była zdania, iż dźwięk niszczy istotę sztuki filmowej, która miała się zasadzać na mimice. Publiczność kochała się w dokonujących się w milczeniu – nieznośnych z punktu widzenia dzisiejszych przyzwyczajeń – grymasach, przewracaniu oczami i wygibasach ówczesnych gwiazd. Ówczesne diwy i amanci nie przeczuwali nawet, że może istnieć coś takiego jak odrębny język filmu i przed kamerą stosowali chwyty sprawdzone na scenie teatralnej. Gwiazda sceny, Sarah Bernhardt, miała zemdleć ze zgrozy, widząc siebie w trakcie szamotania się na planie filmu “Dama Kameliowa”. W Stanach upowszechnienie się dźwięku zostało odebrane przez branżę filmową – i nie tylko – jako kataklizm. “Filmy mówione zniszczą najstarszą sztukę świata, sztukę pantomimy. One unicestwią wielkie piękno milczenia”, zapowiadał Charlie Chaplin. “Kino umrze na słowo”, prorokował polski teoretyk, Karol Irzykowski. Wbrew dzisiejszym mniemaniom katastroficzne proroctwa wydawały się spełniać: amanci, których dopuszczano do głosu, pletli nieznośne banały, w dodatku piskliwym głosem. To zjawisko stało się nawet osnową jednego z najbardziej znanych filmów świata: “Deszczowej piosenki”, gdzie gwiazda filmu niemego egzystuje w kinie dźwiękowym tylko dlatego, że dźwięk nagrywa za nią zdolna dublerka. Tymczasem masowa publiczność domagała się jak najwięcej pisków aktorek, ryku tłumów i posapywania lokomotyw. Dla tego ostatniego celu dokonano nawet pierwszego wynalazku z zakresu efektów specjalnych: zamontowany na desce, niewielki cylinder z tłokiem uruchamiany za pomocą korbki oraz miedziana rurka, w którą się dmuchało, z powodzeniem imitowały dźwięk ruszającego pociągu. Widownia uwielbiała, gdy wszystko to odbywało się głośno. Jeden z właścicieli kin w Anglii reklamował wyświetlane przez siebie filmy jako “słyszalne z odległości dwóch mil”. Nagrać dźwięk było stosunkowo łatwo – trudno było natomiast wycieniować jego głośność. Aktorzy spacerowali więc po żwirze na gumowych podeszwach, mięli wilgotne gazety, stukali o stół opuszkami palców, a nie paznokciami, syreny policyjnych wozów wytłumiano kocami. Po okresie fascynacji hałasem widownia przekonała się, że na filmie – jak w życiu – nie wszystko powinno być słyszalne. Film może się obejść bez klaksonu przejeżdżającego za oknem auta, ale zrobi klapę bez udanych dialogów. Podobny opór budziło wprowadzenie technik szerokoekranowych, którymi Hollywood usiłował się bronić przed konkurencją telewizji w drugiej połowie lat 50. “Szeroki ekran sprawia, że zły film robi się dwa razy gorszy” – mawiał Samuel Goldwyn, szef znanej wytwórni. A jednak w szczytowym roku 1957 wyprodukowano w Stanach w nowej technice aż 102 filmy. A doszło do tego dopiero w pół wieku po pierwszych udanych próbach wprowadzenia szerokiego ekranu, jakie przeprowadzono we Włoszech w 1914 r. Wcześniej kwadratowy obraz wystarczał, ponieważ nie miał konkurencji. Kiedy jednak w 1953 r. pokazano widowni światowej szerokoekranowych “Rycerzy Okrągłego Stołu” z Robertem Taylorem i Avą Gardner, natychmiast 33 tys. kin w Europie i USA przestawiło się na projekcje szerokoekranowe. Wydawało się nawet, że szeroki ekran to tylko wstęp do kina totalnego, które w latach 50. utożsamiano z wynalazkiem cineramy. Tu ekran był wklęsły, półokrągły, a jego szerokość miała się do wysokości jak trzy do jednego. Efekt był imponujący, ale film oglądało się z trudem, ponieważ widz musiał nieustannie kręcić głową, aby ogarnąć akcję rozgrywającą się równolegle na prawo i na lewo od niego. A co dopiero mówić o circaramie, która polegała na tym, iż ekran zamontowany we wnętrzu specjalnej rotundy miał 360 stopni, a film oglądało się jak – powiedzmy
Tagi:
Elżbieta Szymańska