Nadchodzi czas mudżahedinów

Nadchodzi czas mudżahedinów

W Afganistanie rebelianci, terroryści i talibowie zawarli sojusz przeciwko USA Jeśli Stany Zjednoczone uderzą na Irak, także Afganistan może ogarnąć płomień wojny. Islamscy mudżahedini coraz bardziej zuchwale atakują bazy Amerykanów i ich sprzymierzeńców, żołnierzy wojsk rządowych i pracowników organizacji humanitarnych. Ukrywający się przywódca talibów, mułła Omar, wezwał muzułmanów do wzniecenia dżihadu przeciw zachodnim kolonizatorom i marionetkowym władzom w Kabulu. Krwawy afgański watażka Gulbuddin Hekmatiar organizuje przeciw niewiernym islamskie brygady męczenników – desperatów gotowych do samobójczych ataków. 13 miesięcy po obaleniu reżimu talibów sytuacja w Kraju Hindukuszu może wymknąć się spod kontroli. Prezydent Afganistanu, Hamid Karzaj, jest bezradny. Jego władza nie sięga daleko poza rogatki stolicy. Szef rządu z amerykańskiego nadania dał do zrozumienia, że nie będzie ubiegał się o drugą kadencję, jak wyjaśnił, „aby uniknąć powstania kultu jednostki”. Wtajemniczeni przypuszczają, że Karzaj lęka się o swe życie. Niemal każdej nocy w pobliżu Bagramu i innych punktów oparcia amerykańskich żołnierzy eksplodują rakiety wystrzelone przez nieznanych napastników. Pociski przeważnie nie trafiają w cel. Nocne ataki stwarzają jednak atmosferę zagrożenia i nie ulega wątpliwości, że w końcu któryś spowoduje straty. Co więcej, tajemniczy napastnicy niemal każdej nocy atakują posterunki amerykańskie i afgańskich wojsk rządowych przy granicy z Pakistanem w południowo-wschodniej części kraju. Według źródeł pakistańskich, armia amerykańska musiała ze względów bezpieczeństwa ewakuować pięć swych najbardziej zagrożonych placówek. Pentagon przyznał się do jednego takiego przypadku. 11 grudnia Amerykanie w pośpiechu ewakuowali swój fort pod Lwarą, po tym jak w nocnych atakach rakietowych zniszczonych zostało kilka pojazdów. Wkrótce rebelianci zajęli opuszczoną placówkę i spalili ją. Jeszcze skuteczniejsze są ataki terrorystów na słabo uzbrojonych żołnierzy armii afgańskiej. 7 lutego nieznani sprawcy unicestwili posterunek sił rządowych w prowincji Helmand, zabijając pięciu żołnierzy i uprowadzając dwóch. Wszystko wskazuje na to, że przeciwnicy Stanów Zjednoczonych przeprowadzają koncentrację, tworząc oddziały liczące ok. 50 osób. Pomaga im konspiracyjna radiostacja nadająca programy w imieniu organizacji Osamy bin Ladena – Al Kaidy. Przed trzema tygodniami w pobliżu przygranicznego Spin Boldaku doszło do największego zbrojnego starcia w Afganistanie od czasu operacji „Anakonda” w marcu ubiegłego roku (Amerykanie stracili w niej wtedy siedmiu żołnierzy i dwa helikoptery). Tym razem siły zbrojne USA wytropiły w grotach pod tym miastem oddział 80 wrogich bojowników. Potraktowano ich bombami, które podobno uśmierciły 18 ludzi. W atakach z powietrza po raz pierwszy od II wojny światowej wzięło udział lotnictwo Norwegii, potem także Danii. Podczas pościgu znaleziono w jaskiniach broń, amunicję i żywność, lecz rebelianci znikli. Amerykańscy żołnierze są sfrustrowani daremną pogonią za niewidzialnym wrogiem. „Oczyszczamy grotę, wysadzamy ją dynamitem, a następnego dnia widzimy uzbrojonego faceta wychodzącego z tej samej groty”, opowiada kapitan Rob Shaw z doborowej 82. Dywizji Spadochronowej (niektóre jaskinie są długie i rozgałęzione, ich zniszczenie to trudne przedsięwzięcie). Waszyngton ma w Afganistanie 8 tys. żołnierzy. To za mało, aby wystawić posterunek przy każdej pieczarze. Przychodzący nocą napastnicy są bezkarni, mogą bowiem schronić się za pakistańską granicą. Oficjalnie Islamabad jest sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, jednak przygraniczne terytoria plemienne (Tribal Areas) rządzą się własnymi prawami. Na obszarach tych spektakularny sukces wyborczy osiągnął sojusz partii islamskich MMM, które prowadzą politykę przypominającą poczynania afgańskich talibów. Zabroniono muzyki nawet na weselach, usunięto plakaty z zachodnimi aktorkami, przywódcy islamistów domagają się wycofania Amerykanów z Pakistanu i grożą dżihadem. Nic dziwnego, że na terytoriach plemiennych niedobitki Al Kaidy i talibów mogą liczyć na schronienie i poparcie. Jest niemal pewne, że afgańskich rebeliantów potajemnie popierają niektórzy funkcjonariusze pakistańskich służb specjalnych ISI, które uprzednio były protektorem talibów. 29 grudnia „człowiek w mundurze żołnierza pakistańskiego”, jak ujęły to oficjalne komunikaty, otworzył ogień do amerykańskich wojskowych. W odpowiedzi myśliwiec F-16 zrzucił bombę, która zmieniła w gruzy budynek szkoły koranicznej już na terytorium Pakistanu. Nie jest pewne, kim są napastnicy ostrzeliwujący każdej nocy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2003, 2003

Kategorie: Świat