Kryminologia zna pojęcie racjonalizacji przestępstwa. Zabójcy łatwiej jest zabić człowieka, gdy wmówi sobie, że ten konkretny osobnik to nie człowiek, ale kanalia, świnia, łotr albo przynajmniej gorszy gatunek rodzaju ludzkiego. Bo zabić człowieka nie bardzo wypada, to grzech, to zbrodnia. Ale świnię, kanalię albo gorszy gatunek zabić już można. Zabójca więc odczłowiecza swoją ofiarę. Najpierw w sferze języka. „To nie człowiek, to straszne bydlę”. Dla esesmanów, jak pisał prof. Kępiński, ich ofiary nie były ludźmi. Były albo żydami (a żyd to nieczłowiek, a w najlepszym razie gorszy gatunek człowieka), albo bezosobowymi obozowymi numerami. Ta racjonalizacja zbrodni, której pierwszym krokiem jest zabieg semantyczny, odczłowieczenie poprzez zastąpienie nazwy człowiek inna nazwą, jest znana i opisywana w literaturze kryminologicznej i psychiatrycznej. Ale taki sam zabieg semantyczny jest możliwy i w drugą stronę. „Obrońcy życia”, walcząc z aborcją, przestali używać nazwy płód. Używają powszechnie nazwy dziecko nienarodzone. Czyż „zabicie dziecka nienarodzonego” nie brzmi groźniej niż „spędzenie płodu”? W latach 30. polski Kodeks karny używał nazwy spędzenie płodu. Spędzenie płodu, a nie zabicie dziecka poczętego czy zabicie dziecka nienarodzonego. Dla autora projektu kodeksu, prof. Juliusza Makarewicza, skądinąd praktykującego katolika i nawet swego czasu senatora z ramienia Chrześcijańskiej Demokracji, płód nie był dzieckiem. Był płodem! Dla wielbionego po dziś dzień przez polską prawicę prezydenta Ignacego Mościckiego, którego rozporządzeniem wprowadzony został Kodeks karny, jak widać też. Nawiasem mówiąc, przed wojną płód można było spędzić legalnie, gdy ciąża była wynikiem przestępstwa albo gdy zagrażała zdrowiu kobiety. O uszkodzeniach płodu jako ewentualnej przesłance jego spędzenia nie mówiono, bo jeszcze nie było badań prenatalnych. W podręcznikach medycyny sądowej z okresu międzywojennego autorstwa nie tylko katolika, ale nawet bigota, jakim był Leon Wachholz, opisywane są sposoby „zbrodniczego spędzenia płodu”, ale nigdzie nie pada nazwa dziecko poczęte czy dziecko nienarodzone. Tej nazwy nikt w Polsce nie używał. Kolejne nadużycie semantyczne to wywodzenie zakazu aborcji z przepisów konstytucji, albowiem człowiek ma „przyrodzone” prawo do życia. Wystarczy sięgnąć do „Słownika języka polskiego” Lindego, aby się przekonać, że w języku polskim przyrodzone to „zbiór właściwości, które nabywa się z chwilą urodzenia”. Przyrodzoną godność ludzką nabywa się zatem ex definitione z chwilą urodzenia. A nie przed urodzeniem. Wiem, że są prawnicy, którzy słowo przyrodzony interpretują inaczej. Prawnikom zdarzają się różne rzeczy, w tym nadużycia i nonsensy semantyczne. Na przykład w przedwojennym Kodeksie karnym wojskowym był przepis, że „za żołnierzy w czynnej służbie wojskowej uważa się również żołnierzy w stanie nieczynnym”. Można więc się upierać, że to, co uznaje się za przyrodzone, nabywa się przed urodzeniem. Ale jest to nadużycie semantyczne i naruszenie elementarnych praw logiki. Ci, którzy dopuszczają się tego nadużycia semantycznego i płód nazywają dzieckiem, a więc człowiekiem, są jednak niekonsekwentni. Za aborcję chcą karać łagodniej niż za zabójstwo. Niby dlaczego? Jeśli aborcja jest zabójstwem człowieka, to tego, kto jej dokonał, a także kobietę, która temu zabiegowi się poddała, trzeba by karać jak za zabójstwo. Do dożywocia włącznie. Chyba że „obrońcy życia poczętego” taki postulat zgłoszą w następnej kolejności. Równolegle z penalizacją samogwałtu, używania środków antykoncepcyjnych, odbywania stosunków przedmałżeńskich i pozamałżeńskich. Wszystko to są wedle nauki Kościoła grzechy, więc trzeba za nie karać w katolickim kraju. Idziemy w tym kierunku. Jeszcze jedna kadencja PiS i dojdziemy. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint