Nadziei nigdy nie straciliśmy

Nadziei nigdy nie straciliśmy

Trapped miner Claudio Acuna gestures as he is wheeled to a field hospital after reaching the surface to become the 26th to be rescued from the San Jose mine in Copiapo October 13, 2010. Twenty-six of the 33 trapped miners have been rescued from the gold and copper mine in Chile's northern Atacama desert in a painstaking operation still under way. (CHILE - Tags: DISASTER SOCIETY),Image: 451970650, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: Ivan Alvarado / Reuters / Forum

Rozdzielaliśmy po dwie łyżeczki tuńczyka dziennie, potem jedliśmy raz na dobę, jeszcze później co 78 godzin – 69 dni w zawalonej kopalni Korespondencja z Santiago 5 sierpnia minęło 10 lat od tąpnięcia w kopalni San José na pustyni Atakama. 33 górników uwięzionych pod ziemią przez 69 dni i tłumy oczekujące ich na powierzchni łączyło jedno – nadzieja. Ta zaczęła umierać dopiero po oficjalnym happy endzie. 700 m pod ziemią Jest kilka minut po godz. 14. Ważący ponad 700 ton blok skalny odrywa się, powodując zawalenie części kopalni San José. Zniszczeniu ulegają wszelkie drogi ewakuacyjne, znaczna część chodników i szyby wentylacyjne. Mówi się o 33 uwięzionych pod ziemią górnikach. Przedsiębiorstwo San Esteban Primera, do którego należy kopalnia, milczy. Dopiero o 19.30 jego reprezentanci informują o zawaleniu służby ratunkowe i rodziny górników. Kilka godzin później na miejsce zjeżdżają straż pożarna, policja i pracownicy firm specjalizujących się w przemyśle wydobywczym. Przyjeżdżają także bliscy tych, którzy zostali 700 m pod ziemią. Podobno górnicy mają szansę na przeżycie, jeżeli dotarli do schronu. Czy dotarli – nie wiadomo. Pedro Simunovic, prezes przedsiębiorstwa, mówi o zapasach jedzenia, wody i tlenu, które miałyby się znajdować na dole. Potem okaże się, że z zapasów zostały tylko niezdatne do picia mleko, parę litrów wody i tuńczyk w puszce. Resztę zapasów już dawno rozkradziono, ale to tylko jedno z wielu niedopatrzeń zarządu. Dzień później informacja o katastrofie obiega media. Na miejscu pracuje już 230 osób. Specjaliści z całego kraju zastanawiają się, jak się dostać do środka, i tym samym zapowiadają, że akcja wydobycia górników, żywych lub martwych, potrwa miesiące. Omar Reygadas ma spokojny głos, kiedy opowiada mi o zawaleniu. Dzisiaj ma 66 lat, wciąż mieszka w Copiapó, niecałą godzinę drogi od kopalni. Nie używa w opowieści wielu słów. Nie mówi o strachu, panice; stara się mówić o faktach. – Pierwszego dnia spotkaliśmy się w schronie, ale większość z nas w nim nie została, bo nie można było tam wytrzymać z powodu gorąca i wilgoci. Ulokowaliśmy się na rampach. Zaczęliśmy pracować, zabezpieczać miejsce, żeby nie spadły inne skały. Wszystkie były dość luźne. Tego samego dnia pojawiła się wśród nas desperacja, bo nie znaleźliśmy żadnej drogi wyjścia. Gdy minęło kilka dni, zaczęliśmy przyzwyczajać się do ciemności i siebie samych. Poznawaliśmy się, bo wielu z nas wcześniej się nie znało. Najbardziej bolało nas, że nie mogliśmy skontaktować się z bliskimi, by powiedzieć im, że mamy się dobrze. Nadzieja Już od pierwszych dni na górze pojawiają się namioty i przyczepy kempingowe rodzin górników, dziennikarzy, ratowników i pozostałych pracowników kopalni, którzy oferują swoją pomoc służbom ratunkowym. Tworzy się polowe miasteczko – z własną stołówką, łazienkami, poradnią lekarską i kościołem. Nadano mu też nazwę – Esperanza, z hiszpańskiego nadzieja. Dookoła niego na piaskowych wzgórzach pojawiają się transparenty i napisy z kamieni, w których dominują słowa nadzieja i siła. W niektórych miejscach stoją figurki Matki Boskiej i krzyże. Przy drodze łączącej Copiapó i kopalnię San José stoją zapalone znicze. W tym samym czasie trwa planowanie akcji ratunkowej i przygotowywanie drogi dla ośmiu sond, które mają przebić się w różne miejsca kopalni. 22 sierpnia, ponad dwa tygodnie od tąpnięcia, jedna z nich dociera do znajdującego się 700 m niżej schronu. – To było szaleństwo, zwariowaliśmy ze szczęścia, wszyscy zaczęliśmy uderzać w sondę, by na górze usłyszeli, że jesteśmy żywi. W końcu wysłaliśmy wiadomość, że „mamy się dobrze w schronie 33”. To był najpiękniejszy moment, kiedy sonda się do nas przebiła – wspomina Omar. Tego samego dnia pełni radości Chilijczycy wychodzą na ulice. W wielu miejscach słychać hymn narodowy. Po dobrych wiadomościach do kopalni po raz pierwszy przyjeżdża także prezydent republiki, Sebastián Piñera. Niektórzy widzą w tym przejaw prawdziwej nadziei. Piñera, który stanowisko prezydenta objął w marcu tego samego roku, już od pierwszych dni urzędowania został rzucony na głęboką wodę. Niecałe dwa tygodnie wcześniej Chile nawiedziło jedno z silniejszych trzęsień ziemi, jakie odnotowano w tej części świata. Katastrofalna

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 33/2020

Kategorie: Świat