Najgorszy z 27

Najgorszy z 27

Kilkanaście dni temu media obiegła wiadomość, że Andrzej Sadoś, ambasador RP w Unii Europejskiej, zgłosił swoją kandydaturę na stanowisko dyrektora generalnego DG NEAR, czyli Dyrekcji Generalnej ds. Polityki Sąsiedztwa i Negocjacji w sprawie Rozszerzenia. Trochę szumu przy tym było i w Brukseli, i w Warszawie. Zacznijmy od Brukseli. Unijnych urzędników zaskoczył tupet Sadosia. Jest bowiem zasadą, że do instytucji unijnych, na wyższe stanowiska, aplikują ci lepsi dyplomaci, z dobrą opinią. A Sadoś? W połowie czerwca 2021 r. brukselskie „Politico” opublikowało raport na temat roli ambasadorów państw członkowskich w Unii Europejskiej, napisany m.in. na podstawie rozmów z dyplomatami pracującymi w Unii. Zaprezentowano w nim główne postacie Komitetu Stałych Przedstawicieli. Nieco miejsca poświęcono też przedstawicielom tzw. nowych krajów. Za gwiazdę w tej grupie uznano ambasador Rumunii Iulię Matei. Pochwalono również ambasadora Węgier Tibora Stelbaczkyego. „Chociaż rząd Węgier ściera się z instytucjami unijnymi i blokuje unijne decyzje, zdobył uznanie kolegów jako osoba dobrze przygotowana profesjonalnie”, zapisano przy jego nazwisku. Innymi słowy, politykę Węgier oceniono źle, ale jej wykonawcę – bardzo dobrze. A Sadoś? Umieszczono go na samym końcu listy, z notką: „Sadoś jest uważany za mało kompetentnego w radzeniu sobie m.in. podczas starć w kwestiach takich jak zmiany klimatu i praworządność”. Jak mówią w Brukseli, to i tak była wyjątkowo delikatna ocena jego zawodowych umiejętności. A drugie zdumienie? Otóż Sadoś zaskoczył wszystkich, aspirując akurat do tego stanowiska. DG NEAR jest bowiem ciałem, które zajmuje się kontrolą przestrzegania zasad demokracji i rządów prawa w krajach kandydujących do członkostwa w Unii. Przedstawiciel kraju mającego kłopoty z rządami prawa nie wyglądałby na takim stanowisku zbyt poważnie. Dodajmy jeszcze jeden argument – komisarzem odpowiedzialnym za DG NEAR jest Olivér Várhelyi z Węgier. Dlatego w Brukseli natychmiast pojawiły się obawy, że taki duet mógłby prowadzić zupełnie inną niż Unia politykę. Poza tym jest w Unii zasada, że przedstawiciele jednego regionu nie powinni monopolizować danej tematyki. Że spojrzenie musi być szersze. Stąd także zniesmaczenie w Brukseli, bo Sadoś swoją kandydaturą postawił wszystkich w trudnej sytuacji. A w Warszawie? Nie ma co ukrywać – Sadosiowi w tym roku kończy się czteroletni okres ambasadorowania w Unii i raczej trudno znaleźć zwolenników przedłużenia mu tego czasu. Regularne porażki, które Sadoś ponosi w Brukseli, nie wzmacniają jego pozycji. Zresztą nigdy nie była ona zbyt mocna. Sadoś był podrzędnym urzędnikiem MSZ i wybił się, gdy stanął u boku Anny Fotygi, najpierw jako rzecznik MSZ, a potem podsekretarz stanu. Gdy w 2018 r. został ambasadorem przy UE, zasłynął z tego, że własnoręcznie odkręcił przytwierdzoną do budynku ambasady tabliczkę pamiątkową. Nie mógł znieść napisu, że tę ambasadę otwierał w 2011 r. premier Donald Tusk. Tak czy inaczej, Sadoś w MSZ jest postrzegany jako ten na wylocie. Jego ruch oceniono więc jako znakomitą zagrywkę PR-ową. Po prostu jeśli jakimś cudem uda mu się zostać dyrektorem w Unii, to będzie miał świetną robotę na następne lata. Jeśli zostanie odrzucony – będzie rozgłaszał, jak jest przez Unię prześladowany, i to dlatego, że zawsze bronił PiS. Będą więc musieli zaproponować mu jakąś atrakcyjną funkcję. Oto win-win. Dla Sadosia. Bo nie dla Polski. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2022, 2022

Kategorie: Kronika Dobrej Zmiany