Statystycznie nasze płace rosną. W praktyce tego nie widać Nam jeszcze będzie ciężko, ale naszym dzieciom poprawi się – powtarzamy sobie w Polsce od kilkudziesięciu lat, niezależnie od ustroju. Generalnie poprawia się raczej wolno, dystans do państw Unii cały czas pozostaje taki, jaki był. Nadzieje na lepszą przyszłość dla potomnych odżyły, gdy nasza gospodarka zaczęła się rozpędzać. Wciąż nie wiadomo jednak, kiedy wreszcie zaczniemy odczuwać pozytywne skutki ożywienia ekonomicznego. Coraz mniej pracujących Mimo coraz szybszego tempa wzrostu (w I kwartale tego roku aż 6,9%), stopa bezrobocia stoi na 20%. Wprawdzie od grudnia liczba zarejestrowanych bezrobotnych spadła z 3 mln 175 tys. do 3 mln 92 tys., ale ubywa również tych, którzy pracują. GUS policzył że jest ich obecnie 7 mln 253 tys. – o ponad 95 tys. mniej niż przed rokiem. Brak pracy oznacza nędzę. – W ostatnich latach w Polsce rosła liczba osób żyjących poniżej poziomu minimum biologicznego – mówi prof. Tadeusz Kowalik. Ci, którzy pracują, harują coraz ciężej. Wydajność zatrudnionych Polaków stale rośnie, co następuje głównie za sprawą zwiększonego wysiłku pracowników, bo napływ nowoczesnych, wysoko wydajnych technologii do gospodarki wciąż jest niewielki. Płace zaś też rosną, ale powoli. W pierwszym kwartale średnie miesięczne wynagrodzenie (brutto) wynosiło 2332 zł. Przed rokiem – 2229 zł, co oznacza wzrost o 4,6%. Wirtualna kasa 103 zł więcej w ciągu roku to suma, którą można by zauważyć w portfelu. Tyle że jest to wzrost niemal wirtualny. Po pierwsze, wzrosły też ceny. – W marcu inflacja wynosiła 1,7%, a w maju już niemal 3,4%. Co gorsza, ceny u producentów wzrosły o ok. 9% – mówi dr Halina Wasilewska-Trenkner z Rady Polityki Pieniężnej, wyjaśniając tym samym powody podwyżki stóp procentowych dokonanej przez RPP. Po drugie zaś, wzrost płac rozkłada się bardzo nierównomiernie. Płace pracowników najniżej zarabiających, a więc takich, których najłatwiej zastąpić innymi, stoją w miejscu lub nawet spadają. Młodzi robotnicy, zwłaszcza ci bez kwalifikacji, często zarabiają po 600-700 zł miesięcznie, a w wypadku zatrudnienia na czarno dostają jeszcze mniej (oczywiście, mowa o pracy w pełnym wymiarze). Miliony bezrobotnych oraz przybysze zza Bugu, którzy tu zarabiają, a u siebie wydają, zaniżają poziom płac. Rosną natomiast dochody prezesów, dyrektorów i menedżerów, zwykle bez powiązania z zyskownością firm, którymi kierują. To zrozumiałe, bo szefowie spółek, mający przywilej ustalania płac sobie i innym, dbają przecież o to, by zwiększać dochody własne oraz swych najbliższych współpracowników. W Polsce na tle ogólnej biedy rozwarstwienie widać szczególnie dobrze. Sami swoi To, że prezesi banków i właściciele wielkich spółek prywatnych osiągają dochody sięgające 400 tys. zł miesięcznie, natomiast magazynierzy i portierzy zarabiają 800-900 zł, nie ma wiele wspólnego z tzw. sprawiedliwością społeczną, ale na pewno jest procesem nieodwracalnym. – Zróżnicowanie majątkowe rośnie na całym świecie – twierdzi dr Wasilewska-Trenkner. Z ostatnich danych GUS wynika, że na niskich szczeblach drabiny zarobkowej stoi też produkcja butów i odzieży, absolutny top stanowią zaś otwarte fundusze emerytalne. W Polsce nie od dziś świetnie zarabia się na emerytach. Lepiej, niż można by przypuszczać, wiedzie się rolnikom (1654 zł) i nauczycielom (2687), gorzej – naukowcom (2350) i restauratorom (1677). Wszystkie te wyliczenia nie pokazują oczywiście ogromnych różnic w poszczególnych grupach zawodowych. Górnictwo przecież już od lat reformujemy tak, by rosły pensje baronów węglowych. W spółce produkującej odzież skórzaną prezes zarabia 10-12 razy więcej niż robotnik (choć to najuboższa branża w Polsce). Wysokich zarobków niektórych grup strzeże system cechowy, dbający o to, by grupa była odpowiednio nieliczna i składała się z samych swoich. Przykładowo absolwent prawa, który nie pochodzi z rodziny adwokackiej albo którego nie stać na łapówkę dla członków korporacji zawodowej, mogących wpłynąć na przebieg jego aplikacji, ma nikłe szanse zostać adwokatem (do 120 tys. zł miesięcznie) czy notariuszem (do 60 tys.). Ważne jest też, gdzie pracujemy. Zarobki w miedziowym Lubinie są np. niemal trzy razy wyższe niż w Kępnie (woj. łódzkie). Informatyk w Białymstoku zarabia ok.
Tagi:
Andrzej Dryszel