W poniedziałek 9 lipca w kioskach 28 numer tygodnika PRZEGLĄD. Polecamy w nim: TEMAT Z OKŁADKI Bez poczucia winy Od czasu pierwszego przewrotu politycznego na Ukrainie z 2004 r. szerzy się tam kult najbardziej ponurych postaci symbolizujących nacjonalizm ukraiński. Czci się każdy przejaw antypolskiego szowinizmu – od rzezi humańskiej po rzeź wołyńską. Strona ukraińska nie przyjmuje do wiadomości nie tylko oczywistych faktów historycznych dotyczących zbrodniczej działalności Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii, ale nawet wyników ekshumacji w Hruszowicach. Pomajdanowa Ukraina nie chce historycznego rozliczenia ze zbrodniczą przeszłością formacji, których pamięć kultywuje i uznaje za fundament ukraińskiej tożsamości narodowej. Nie chce dopuścić do upamiętnienia ofiar ludobójstwa wołyńsko-małopolskiego, ich ekshumacji i godnego pochówku. Istotą polityki historycznej kreowanej przez ukraiński IPN jest zrzucenie odpowiedzialności za „wydarzenia wołyńskie” na Polaków i II RP. Powszechny na pomajdanowej Ukrainie kult OUN i UPA są efektem także polskiej polityki. Postsolidarnościowe siły polityczne III RP nie chciały widzieć, że w politycznym zapleczu Wiktora Juszczenki znaczącą rolę odgrywały organizacje nacjonalistyczne kultywujące pamięć Stepana Bandery i UPA. Nie chciały widzieć banderowskiej symboliki Prawego Sektora ani pomników i muzeów Bandery, Szuchewycza i innych zbrodniarzy. Próbowano pacyfikować środowiska kresowe, by nie domagały się prawdy historycznej od Ukrainy. Niektórzy publicyści i politycy polscy popierali nawet wybielanie zbrodniczej historii nacjonalizmu ukraińskiego oraz bagatelizowali jego radykalnie antypolski charakter. WYWIAD Czerwona niepodległość Wbrew wszelkim głupcom, polska lewica ma swój wielowiekowy dorobek – stwierdza jednoznacznie historyk, prof. Michał Śliwa. – Niezgodne z prawicową polityką historyczną jest dziś przypominanie, że dzięki rewolucjom rosyjskim, lutowej i październikowej, Polska mogła odzyskać niepodległość. Demontując carski despotyzm, polscy rewolucjoniści działający w Rosji przybliżali niepodległość Polski. Nie da się ich wygumkować z polskiej historii, wymazać ich pozytywnego wpływu na dokonania i postanowienia rosyjskich rewolucjonistów. A gdy Polska odzyskała niepodległość, to lewica z kręgu PPS i PSL Wyzwolenie tworzyła pierwsze kadry odrodzonego państwa. I to dzięki lewicy Polska wchodziła w niepodległość z mocno zarysowaną wizją państwa demokratycznego, o rozbudowanych prawach społecznych i socjalnych obywateli. Tego się nie docenia, nie przyjmuje do wiadomości, że bez tej lewicowej podbudowy nie udałoby się tak szybko uchwalić i wprowadzić w życie niezwykle demokratycznych i socjalnych praw, konstytucji państwa republiki demokratycznej, jak wtedy w skrócie mówiono. To naprawdę były śmiałe i nowoczesne rozwiązania, radykalne, wręcz rewolucyjne. KRAJ Ostatnia bariera praworządności Kadencja prof. Małgorzaty Gersdorf kończy się 30 kwietnia 2020 r. Jest to jasne, oczywiste i bezdyskusyjne. Skrócenie kadencji pierwszego prezesa Sądu Najwyższego za pomocą przepisu niższej rangi jest naruszeniem konstytucji – a więc oczywistym bezprawiem, za które grozi nie tylko odpowiedzialność konstytucyjna (czyli proces przed Trybunałem Stanu), lecz także zwykła odpowiedzialność karna. Osoby, które dopuściły się tego, powinny stanąć przed sądem za nadużycie władzy. Mówi o tym art. 231 Kodeksu karnego: „Funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Jeżeli sprawca dopuszcza się tego czynu w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. Jak stwierdza tenże Kodeks karny, prezydent Rzeczypospolitej Polskiej oraz posłowie i senatorowie to funkcjonariusze publiczni. Prof. Gersdorf nie miała prawa zgłaszać się do prezydenta po decyzję dotyczącą zgody na dokończenie tej kadencji. Byłoby to przyzwoleniem na łamanie praworządności. Miodokrady W Lubochowie w województwie pomorskim największym pszczelarzem jest sołtys Andrzej Twardowski. W maju jego osiem pasiek liczących 230 uli, rozrzuconych kilka kilometrów od siebie w niedostępnych miejscach, ograbiono w połowie z miodu i z pszczół. – Gdyby policja uważniej przyjrzała się sprawie, może dałoby się złodziei schwytać. Straty szacuję na 100-150 tys. zł – co najmniej 50 tys. zł za sam miód i drugie tyle za pszczoły, bo moje rodziny pszczele są zadbane i wyselekcjonowane – mówi poszkodowany. – Takiej kradzieży nie mógł dokonać ktoś, kto się na pszczelarstwie zupełnie się nie zna. Ktoś musiał odwirować miód na miejscu. Ktoś wyjmował inteligentnie kilka najcięższych ramek z miodem, a lekkie, z nektarem,