Rodzice i brat opowiadają, że jako dziecko byłem niesamowitym furiatem Jacek Magiera – trener Legii Warszawa Meczem z Arką w Gdyni (11 lutego, godz. 20.30) wznowi rozgrywki piłkarskiej Ekstraklasy warszawska Legia. Wielu kibiców z ciekawością czeka, jak zaprezentuje się po zimowej przerwie zespół, którego postawa w 15 meczach jesieni mogła niejednemu zaimponować. To w ogromnym stopniu zasługa trenera Jacka Magiery, który 1 stycznia skończył 40 lat (pisaliśmy o nim w PRZEGLĄDZIE nr 52/2016). Ponieważ niemal do ostatniej chwili przebywał z ekipą w Hiszpanii, przyznaję, że zwątpiłem, czy trener dotrzyma terminu wywiadu. Gdy jednak pytałem na FB, czy nadal mogę liczyć na rozmowę, odpowiedź, opatrzona uśmiechniętą buźką, nadeszła błyskawicznie: „Zawsze dotrzymuję słowa”. Z czym kojarzy się panu data 24 września 2016 r.? – Z dniem, w którym wiele się dla mnie zmieniło i zaczęło coś nowego. Zostałem trenerem w klubie, w którym osiągnąłem największe sukcesy i któremu wiele zawdzięczam. Na pewno był to jeden z celów, które sobie wyznaczyłem. Jak się zostaje pierwszym trenerem Legii Warszawa? – Nie ma definicji ani gotowego przepisu. Każdy jest inny i inaczej kieruje swoim życiem. Ja wyznaję zasadę, że „nie ma dróg na skróty do miejsc, do których warto dojść”. Moim zdaniem to, czego pan dokonał z zespołem, świadczy o jednym – że nawet podczas pracy poza stolicą obserwował pan na bieżąco i wnikliwie analizował, co się działo na Łazienkowskiej. – Tak, obserwowałem, bo inaczej być nie mogło. Starałem się obejrzeć każdy mecz, który był pokazywany w telewizji. Kibicowałem klubowi i bardzo się cieszyłem, kiedy awansował do Champions League. Była nawet taka sytuacja przed pierwszym meczem z Borussią Dortmund, że Jarosław Wojciechowski, dyrektor Akademii Zagłębia Sosnowiec (też związany z Legią), namawiał mnie, żebyśmy razem pojechali do Warszawy na to spotkanie. Powiedziałem, że nie, że pojadę na jakieś następne, bo mam dużo pracy przed meczem z Podbeskidziem w pierwszej lidze, a Legię obejrzę w telewizji. No i pojechałem… na następne pięć (chodzi o mecze Legii w Lidze Mistrzów – przyp. red.). Naprawdę nie zawahał się pan ani na moment, czy podjąć się tak ryzykownego zadania? Przecież wiedział pan doskonale, że wiele osób postawiło na tej drużynie krzyżyk. – Miałem wahania, ale tylko wtedy, kiedy pomyślałem o drużynie Zagłębia. Klubu, który dał mi szansę pracy. Byłem tam tylko trzy miesiące, bardzo jednak się zżyłem z zawodnikami i pracownikami. Miałem znakomite warunki do pracy i panował bardzo dobry klimat. Mówi się trudno. Przecież wiedziałem o ustaleniach Legii z Zagłębiem. Wiedziałem, że w każdej chwili, kiedy tylko Legia będzie potrzebowała, ma prawo wykonać „manewr powrotny” z Magierą. Zdawałem sobie sprawę, że kiedyś to nastąpi, ale nie sądziłem, że tak szybko. Jadąc z Sosnowca do Warszawy, wstąpiłem do rodzinnego miasta na Jasną Górę, gdzie w chwili skupienia poukładałem sobie wszystko w głowie. Wychodząc z bazyliki, wiedziałem już, co dalej robić. Pojechałem dalej z wiarą, przygotowanym planem i celem na najbliższe dni oraz tygodnie. W piłkarskim slangu mówi się, że prawie o wszystkim decyduje szatnia. Chodzi o atmosferę, kontakty między zawodnikami, wreszcie relacje trenera z piłkarzami. Na czym polega sztuka, żeby wszystko zagrało? Co pan zrobił, że zawodnicy uwierzyli, że potrafią być kolektywem, walczyć i zwyciężać? – Nic wielkiego. Trochę pogadaliśmy, popracowaliśmy, spokojnie zasugerowałem, jak widzę rolę każdego zawodnika. Obejrzałem kilka meczów, treningów i każdemu powiedziałem, co według mnie może zrobić, aby grać lepiej, a zyska na tym i drużyna, i on. Jak będzie lepiej grał, od razu będzie lepiej się czuł. Wymagałem i wymagam tego, żeby zawsze najpierw liczyła się drużyna, a dopiero potem piłkarz. Były też spotkania, w których moją rolą było nie przeszkadzać. Nie wierzę, że zawsze jest lekko, łatwo i przyjemnie. Jest pan rzeczywiście przekonany, że zawodnicy darzą pana pełnym zaufaniem? Ze wszystkimi ma pan jednakowo dobry kontakt? – Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym. Jestem bardzo młodym trenerem, który w dorosłej piłce, na tym najważniejszym poziomie, jest tak naprawdę dopiero pół roku. Mam świadomość swoich braków i tego, nad czym muszę pracować. Wiem też, że popełnię jeszcze wiele błędów, to nieuniknione. Każdy mecz, runda, sezon to niezbędne doświadczenie. Najważniejsze, aby nie popaść