Polskie Radio jest ostatnim bastionem reportażu radiowego Kiedy Krystyna Melion robiła reportaż o mistrzu Polski w pływaniu klasycznym, Marku Petrusewiczu, rozmawiała ze wszystkimi, do których udało jej się dotrzeć. – Szukałam wszystkich, którzy go znali. Koledzy robili zakłady: Krystyna to jeszcze trafi do położnej, która go przyjmowała na świat – opowiada dzisiaj. Taka dociekliwość nie jest wśród reporterów czymś niezwykłym. W reportażu specjalizuje się niewiele osób. Wybierają go ci, którzy zrozumieli, że jest to gatunek pozwalający opisać świat poprzez problemy zwyczajnych ludzi, ale wymaga też wiele poświęcenia i cierpliwości. – Reportaż daje mi możliwość zatrzymania się przy tym, co dla mnie najważniejsze: przy człowieku, jego dylematach duchowych, jak rozwija się jego osobowość, jak kształtuje się jego los, co ten los wyznacza. Przez los jednego człowieka zawsze chcę powiedzieć coś bardziej ogólnego, szerszą prawdę dla wszystkich – mówi Irena Piłatowska, laureatka Premio Ondas w 1999 r. za reportaż “Kosowo z daleka”. Krystyna Melion, która zdobyła to samo wyróżnienie w 1974 r. za reportaż “Głębokie zanurzenie”, opowiada, że najpierw pracowała w poradni psychologicznej dla trudnych dzieci. Reportażystki przychodziły do niej w poszukiwaniu tematów: – Pomyślałam sobie: zaraz, to ja mam służyć za pomoc, może spróbuję sama. Po emisji jednego z moich reportaży zobaczyłam, jaką siłę ma radio. Pomyślałam sobie, że przecież można dużo spraw w ten sposób załatwić, pomóc ludziom i to był chyba początek wszystkiego. Poszukiwanie tematu Najważniejszy jest dla nich bohater. Musi być interesujący, żeby przyciągnąć uwagę słuchacza. Gdzie jednak znaleźć temat i takiego człowieka, który swoją osobowością i życiem potrafi zafascynować innych? Zdarza się, że pomysły wpadają autorkom do głowy w najmniej spodziewanym miejscu i czasie. Krystyna Melion mówi, że nagrodzony na Premio Ondas w 1974 r. reportaż o Marku Petrusewiczu, wymyśliła, kiedy była chora: – Oglądałam telewizję, jak leci. Wtedy pokazywali chyba nasze lekkoatletki i komentator cały czas mówił, że wiążą z nimi wielkie nadzieje, a jedna z nich na pewno będzie miała sukcesy. Ja sobie pomyślałam: co będzie, jeżeli będzie miała miesiączkę? Wszyscy powiedzą: no tak, liczyliśmy na nią, a tu nic z tego. I zaczęłam myśleć o tych sportowcach z pierwszych stron gazet, którzy nagle gdzieś zniknęli. Przypomniałam sobie Marka i postanowiłam go odszukać – wspomina. – To się dzieje samo. Czasem bywa tak, że spotkam kogoś gdzieś przypadkiem, a moja intuicja podpowiada mi, że to jest ciekawy człowiek i warto z nim porozmawiać. W momencie, kiedy nawiązuje się ta pierwsza rozmowa, to ja już wiem, czy w tym człowieku jest coś, co mnie zainteresuje – mówi Irena Piłatowska. – Czasem moi dawni bohaterowie przysyłają mi długie listy, w których w punktach wypisane są wszystkie ciekawe osoby, które znają ze swojej okolicy. Bywa też tak, że przeczytam w prasie, zobaczę jakieś zdjęcie albo w telewizji mi ktoś mignie. Kiedyś w “Gazecie Wyborczej” zobaczyłam zdjęcie z krótkim podpisem, że w Warszawie na Starym Rynku jest człowiek, który jest ryksiarzem. Mógłby nikogo nie zainteresować. Ale znowu ta moja intuicja podszepnęła mi, że trzeba go odszukać. Ile razy poszłam na Stary Rynek, jego nie było. Pytałam dorożkarzy, czy go znają. Jeden z nich powiedział, że ryksiarz mieszka “gdzieś tam”, na Foksal. Poszłam więc na Foksal, przeszłam po domach, sprawdzając listy lokatorów i nigdzie nie było takiego nazwiska. I wreszcie zapytałam kogoś wychodzącego z jednej z tych kamienic. Powiedziano mi, że mieszka właśnie w tym domu. Okazało się, że na liście lokatorów wywieszone było nazwisko jego żony. Potem kolejny cud: akurat był w domu. A jeszcze potem zaprzyjaźniliśmy się. I, oczywiście, powstał o nim reportaż. Reportaż radiowy żyje dzięki wypowiedziom uczestników. By go stworzyć, potrzebne są długie rozmowy z bohaterami. – To chyba każdy ma: widzi się człowieka i albo zaskoczy, albo nie zaskoczy. Najczęściej zaskakuje i ludzie chcą mi opowiadać – mówi Irena Piłatowska. Również Krystyna Melion twierdzi, że nigdy nie miała problemów z dotarciem do ludzi: – Jeżeli nie chcą rozmawiać, mówię o sobie: wie pani, to i to mnie kiedyś spotkało. Jako wyzwanie wspomina Marka Petrusewicza, który przeżył osobistą tragedię i nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. – Namawiałam go cztery
Tagi:
Idalia Mirecka