Najważniejsza jest miłość!

Najważniejsza jest miłość!

Zmienia się świat, zmienia się instrumentarium, zmieniają się brzmienia. Ale ludzkie wzruszenia się nie zmieniają Rozmowa z Patricią Kaas – gwiazdą 24. Przeglądu Piosenki Aktorskiej „Artyści piosenki” – Nie po raz pierwszy przyjeżdża pani do Polski. Jakie skojarzenia wywołuje w pani nasz kraj? Z jakimi nadziejami wybierała się pani na Przegląd Piosenki Aktorskiej do Wrocławia? – Byłam już w Polsce podczas Dni Francji w Warszawie w roku 1998. To był koncert plenerowy. Zgodziłam się, ponieważ w Paryżu maj jest zawsze bardzo piękny, pogodny, ciepły… Słyszałam, że także w Polsce maj to najpiękniejszy miesiąc. Tymczasem okazało się, że było wprost niewyobrażalnie zimno i bez przerwy padał deszcz. Aura mi nie sprzyjała, ale śpiewałam dla ludzi – jak zawsze – z pełnym oddaniem. Koncert na wrocławskim festiwalu w Teatrze Polskim to bardzo kameralne, nieomal intymne spotkanie z widzami. Takie recitale lubię najbardziej. Pozwalają na specjalny rodzaj koncentracji, na prawdziwie teatralne skupienie. Na scenę zawsze wychodzę z nadzieją, że i ja, i towarzyszący mi muzycy potrafimy stworzyć nastrój, w którym poetyckie słowa połączą się w jedną całość z melodią, harmonią i rytmem. Efekt? Oceny zawsze należą do publiczności i krytyków… Z Wrocławia ruszam do Wiednia, a potem na kolejne koncerty mojego europejskiego tournée. – Ma pani w Polsce wiernych słuchaczy. Bilety na koncert „Patricia Kaas Live by Piano Bar” dosłownie zniknęły z kas. Do organizatorów festiwalu napływały niekończące się prośby o dodatkowe miejsca. – To dla mnie wielka radość. Śpiewam dla publiczności i cieszę się, że moje piosenki docierają także do Polski. Być może, będę mogła śpiewać tu częściej. – Na swojej najnowszej płycie większość piosenek śpiewa pani po angielsku – skąd pomysł zaśpiewania słynnych francuskojęzycznych chansons w przekładach? Czy nie jest tak, że Gershwin najlepiej brzmi po angielsku, Weill po niemiecku, Brell czy Piaf po francusku, a Theodorakis po grecku? Czy w show biznesie ocaleje wyłącznie angielszczyzna? – Nagrałam wiele płyt po francusku. To oczywiście mój ukochany język. Ale jeśli rytmika przekładu nie narusza frazy muzycznej, piosenka nie traci nic ze swojej wartości. Tak jest właśnie w przypadku piosenek zarejestrowanych na nowej płycie. Śpiewam wielkie francuskie hity po angielsku, bo w takiej wersji są znane największej liczbie słuchaczy i mogą zyskiwać nową popularność. – Piosenki z płyty „Piano Bar” to de facto ścieżka dźwiękowa z najnowszego filmu Claude’a Leloucha „And now… Ladies and Gentelmen”. – Także to zadecydowało o ich angielskim brzmieniu. Muzyka do filmu powstawała łącznie ze scenariuszem. Najpierw Michael Legrand skomponował specjalnie dla mnie trzy nowe utwory do tekstów Borisa Bergmana i Paula Ives’a, a następnie Claude Lelouch – pracując nad scenariuszem – „dokomponował” dziesięć wielkich standardów. O ostatecznym wyborze piosenek przez reżysera decydowała jednak – to dla wielu osób może okazać się zaskakujące – nie muzyka, ale wartość tekstu poetyckiego. – Piosenki brzmią jednak zupełnie inaczej niż w oryginalnych nagraniach. Każda pani kolejna płyta brzmi coraz bardziej nowocześnie. Czy można skutecznie łączyć tradycję poetycką i kompozytorską z nowoczesnym instrumentarium i nieomal popowymi aranżacjami? – Zmienia się świat, zmienia się instrumentarium, zmieniają się brzmienia. Ale ludzkie wzruszenia się nie zmieniają. Pracując nad filmem i płytą, staraliśmy się zachować to wszystko, co w tych piosenkach najlepsze, najpiękniejsze, najważniejsze, a jednocześnie chcieliśmy, by były czytelne dla nowego pokolenia widzów i słuchaczy. Dlatego powierzyliśmy pracę nad aranżacjami znakomitemu angielskiemu muzykowi – pracującemu m.in. z Sade – Robinowi Millarowi. Jego zadaniem było wpisać w te cudowne piosenki sprzed lat puls nowego świata. – Nowy film Caude’a Leloucha w Polsce wejdzie na ekrany kin w maju pod tytułem „Piano Bar”, ale widzowie Przeglądu Piosenki Aktorskiej mogli już obejrzeć seans przedpremierowy. To pani znakomity debiut aktorski. – Dziękuję. Wcześniej miałam sporo propozycji filmowych, lecz nie mogłam się zdecydować. Bardzo dużo koncertowałam na całym świecie. 14 lat pracowałam właściwie bez przerwy – koncerty, nagrania… Chciałam właśnie zafundować sobie całoroczne wakacje, kiedy zatelefonował Lelouch. Od razu poczułam, że to może być ta właściwa propozycja. Zmieniłam plany. Sprawy potoczyły się bardzo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2003, 2003

Kategorie: Kultura