Najważniejsze, by nie spaprać komuś życia

Najważniejsze, by nie spaprać komuś życia

Czyste kino dokumentalne nie istnieje. Dokumenty więcej wspólnego mają z fabułą Z Marcinem Koszałką, reżyserem, dokumentalistą i operatorem rozmawia Dagmara Biernacka – Gratuluję ostatnio zdobytej nagrody w Karlowych Warach za film „Do bólu”. Czy to było zaskoczenie? – W branży dokumentalnej są w tej chwili dwa najbardziej liczące się w Europie festiwale: w Lipsku i w Amsterdamie. Dla mnie wygranie festiwalu w Lipsku było branżowo najważniejsze. Wyróżnienie specjalne jury w Karlowych Warach jest ciekawostką, bo to festiwal prestiżowy, konkurs dokumentalny jest tam od pewnego czasu. Z pewnością splendor jest większy w Lipsku, ale w Karlowych Warach można było na ceremonii rozdania nagród spotkać Malkovicha czy Banderasa. Tacy ludzie do Lipska raczej nie przyjeżdżają. – Zgadza się pan z tezą, że praca dokumentalisty, niekiedy bardzo żmudna, rzadko kiedy jest nagradzana? Chodzi nie tylko o festiwalowe nagrody. – W Polsce jest trudno z dokumentem. W Telewizji Polskiej, która do tej pory zajmowała się dokumentem, sytuacja nie wygląda najlepiej, TVP przeżywa duży kryzys władzy. Jeśli chodzi o ustawienie formatu dokumentu w telewizji, nikt wcześniej nie zrobił czegoś takiego jak Andrzej Fidyk i nikt nie zrobił czegoś takiego później. Nie wiem, czy Andrzej, z którym się dobrze znam, chciałby jeszcze raz sprawować tę funkcję. Raczej nie sądzę. Jeśli już, to powinien zostać prezesem telewizji. To mój kandydat. Fidyk fenomenalnie łączy rolę menedżera i artysty. Ma wyczucie artystyczne, sam robi świetne filmy. Za jego kadencji cykl „Czas na dokument” był pokazywany w prime timie, czyli po godzinie 20, i pobił wszelkie rekordy oglądalności. Tam też miała miejsce premiera mojego debiutu „Takiego pięknego syna urodziłam”. Nikt nie znał mnie, nikt nie znał mojego filmu, a dzięki fenomenalnemu marketingowi udało się wtedy zgromadzić 5 mln widzów przed telewizorami. To był renesans dokumentu. Te czasy się dawno skończyły, jest już coraz gorzej. W zasadzie jest krytycznie. Zrobiłem teraz film dla TVP, ale pieniądze od samej telewizji były bardzo niewielkie. Jedyną stacją, która daje godne pieniądze na dokument, jest HBO. Manipulacja w dokumencie – Co pan zrobił teraz dla TVP? To film według pana pomysłu? – Zrobiłem ponad 30-minutowy film „Deklaracja nieśmiertelności”, film o moim idolu z młodości, mistrzu wspinania, Piotrze Korczaku, który ma 45 lat i kończy karierę. Chciałem być taki jak on. Wspinaczka była dla mnie najważniejsza. Przegrałem. Przegrałem z Piotrkiem, przegrałem ze sobą, musiałem się wycofać, nie byłem w stanie dalej żyć. Teraz po latach wracam z kompleksem wspinania, wracam do bohatera z młodości. Ale wracam do niego, kiedy on jest na zakręcie. – Przegrał pan? – Miałem ogromne aspiracje. Po pierwsze, chciałem wygrać z Korczakiem, bo on był najlepszy w Polsce, a po drugie, chciałem być mistrzem świata. Nie udało się ani wygrać z Korczakiem, ani zostać mistrzem świata. Wówczas zrezygnowałem ze wspinaczki. – Czyli albo być najlepszym, albo nie być wcale? – Takie wówczas miałem podejście do tego sportu. To jest negatywne podejście. Przez to, że Korczak jest moim przyjacielem od tylu lat i jest jakoś wplątany w moją młodość i moją przeszłość, jest to film przewrotny. Niby o nim, a tak naprawdę o mnie. Jest to też film o pewnym układzie, który zawieramy między sobą. Piotrek chce być znów młody, chce mieć iluzję młodości, a technologia filmowa taką iluzję może mu dać. Wchodzi w pakt z diabłem – reżyserem. Wie, że jakim ja go pokażę w tym filmie, takim będą go widzieli ludzie. Pogardza mną jako twórcą, który manipuluje jego życiem, ale zarazem fascynuje go, że to ja mam kamerę i mogę zrealizować jego marzenie powrotu do młodości. Widzimy superinteligentnego bohatera, jakim jest Korczak, który bez skrupułów uderza w reżysera, mówiąc: „Ty mnie poniżasz w tym filmie”. Ten film idzie wbrew pewnej zasadzie dokumentalnej, bo większość twórców filmów dokumentalnych, choćby tak znanych i dobrych jak Marcel Łoziński, tuszuje swoją manipulację filmową. W filmach Łozińskiego jest ogromna manipulacja, natomiast on nigdy tego nie powie. – Nie wyczułam tej manipulacji, w pana filmach także. – Wielu twórców tak robi. O tym się później nie mówi, bo jesteśmy trochę jak takie bractwo tajemne, nie sprzedajemy kruczków

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 36/2009

Kategorie: Kultura