Jak najwyżej o kulach

Jak najwyżej o kulach

Dziewięć lat temu Krzysztof Gardaś stracił władzę w nogach. Od tego czasu zdobył najwyższe szczyty na trzech kontynentach Niedawno odsyłano go z kwitkiem, gdy przychodził i prosił o pieniądze na swoje wyprawy. Dla wielu osób zdobywanie górskich szczytów przez człowieka poruszającego się o kulach mogło mieć miejsce tylko w jego wyobraźni. Ale on się uparł. Dziś Krzysztof Gardaś z Żywca ma już na swoim koncie najwyższe szczyty Europy, Ameryki Południowej i Afryki. Wypadek Chodził po górach, wspinał się po skałach, ale jego marzeniem był motocykl. Wreszcie kupił sobie Jawę 350. Był rok 1991. Zabrał na przejażdżkę kolegę. Mieli wypadek. W wyniku urazu kręgosłupa stracił władzę w nogach. – Ale nie to było najgorsze. Po 16 dniach od wypadku mój kolega zmarł. Jeśli człowiek sam zawini i sam poniesie konsekwencje, to łatwiej z tym żyć. Ale jeśli przez głupotę ginie ktoś inny, ciężko się z tym pogodzić. Byłem sparaliżowany fizycznie i psychicznie. Gardaś przeleżał w szpitalu cztery miesiące. – Bez czucia od pasa w dół, jeszcze bez świadomości, że trzeba będzie życie rozpoczynać od nowa. Byłem młody, a młodym ludziom wydaje się, że to coś takiego jak grypa. Przychodzi nagle, ale po tygodniu można wstać z łóżka. Mijały jednak dni i tygodnie, a ja nie mogłem wstać. Szukałem swoich nóg pod pościelą, nie wiedziałem, czy one tam w ogóle są, nie sposób było nawet przesunąć się w jedną czy drugą stronę, a co dopiero załatwić. Lekarze niewiele mówią, często wcale nic nie mówią. Może dlatego, że sami mało wiedzą. Ale inni mówili. Ci, którzy jeżdżą na wózkach. Z jednej strony, pocieszali, z drugiej powtarzali, że muszę się pogodzić, że czeka mnie do końca życia wózek. Nie chciałem się poddać. Po ośmiu miesiącach niektóre włókna mięśniowe zaczęły reagować. Po roku spróbował zrobić pierwsze kilka kroków w protezach i o kulach. – Najważniejsze, że zaczęły trzymać mięśnie brzucha. I część jednego z mięśni pośladkowych. Dzięki temu nie przewracałem się do przodu. Ale ile można przebywać w Reptach czy Konstancinie. To nie jest normalne życie. Pieniądze też się kiedyś kończą. Wróciłem do domu. Pamiętam, że najważniejsze wtedy dla mnie było to, żeby się dostać do ubikacji. Jednocześnie zaczęły się piątkowe wizyty. Do mieszkania schodzili się koledzy i znajomi znajomych kolegów. Niektórzy nie przychodzili do mnie. Po prostu wiedzieli, że tutaj zastaną kogoś, kogo szukali. Alkohol, rozmowy do świtu. W małym pokoju potrafiło się zmieścić kilkanaście osób. Najbiedniejsza był matka, ale z drugiej strony, cieszyła się, że nie jestem sam. I tak trwało. Zaczęło mnie to jednak męczyć. Kiedy poznałem już krawężniki w okolicy i wiedziałem, gdzie mogę w Żywcu dojechać bez problemów wózkiem, w piątek o 17 znikałem z domu. Mont Blanc Wtedy nie myślał jeszcze o wspinaczce. Z trudem wstawał z wózka i poruszał się o kulach. Z dwoma było ciężko, z jedną nie dawał rady prawie w ogóle. Na płaskim terenie musiał odpoczywać po kilku metrach. Któregoś dnia kolega namówił go na wyprawę na Mały Grojec. Niewielki szczyt koło Żywca. Zaciskał zęby, robił przerwy, ale wszedł. Zajęło to wiele godzin. Poznał Ewę, swoją przyszłą żonę. Ona z kolei namówiła go do wejścia na Rysiankę. – Ta wyprawa trwała trzy dni, ale udało się. Na Rysiance uwierzyłem jednak, że jest szansa powrotu w góry. Dzisiaj wejście na Mały Grojec zajmuje mi sześć, siedem minut. Były skałki i jaskinie w Jurze, przyszła pora na Tatry. Niedługo przed wypadkiem ukończył kurs wspinaczkowy. Potem ukończyła go również Ewa. – Radziłem sobie coraz lepiej. Chłopcy zaprosili mnie na sylwestra do Doliny Pięciu Stawów. Na kule założyłem prowizoryczne końcówki, żeby nie zakopać się w śniegu i wyszedłem. Patrząc na Tatry zimą, poczułem w sobie ogromną siłę. Wtedy koledzy zaproponowali mi wyjazd w Alpy i wejście na Mont Blanc. Nie wydawało mi się to możliwe. Tym bardziej, że na pewnym odcinku jest tam 700-metrowe żebro. Doszliśmy z Ewą do wniosku, że jeśli uda nam się wejść na Rysy od polskiej strony, spróbuję wspiąć się na Mont Blanc. Kilka dni po zdobyciu o kulach Rysów, pojechałem do Chamonix. Pierwsze podejście na szczyt Mont Blanc było nieudane. Musiał zawrócić, ale nie zrezygnował. Przyjechał w Alpy po raz drugi. 25 lipca 1996

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2000, 2000

Kategorie: Reportaż