18 lipca – światowy dzień całowania Całując w oczy, podkreślano duchowy związek, w czoło – mądrość, w usta – wolę pokoju, w tors – uczucia, a w szyję – dzielność Pocałunek – oczywisty w naszej kulturze – nie występował w każdej szerokości geograficznej. Jego smaku nie znało – jak oceniają antropolodzy – około 10% społeczeństw pierwotnych. Jeśli wierzyć Darwinowi, to całowanie było czynnością obcą m.in. Nowozelandczykom, Papuasom, Australijczykom, Somalijczykom czy Eskimosom. Zwyczaj przywierania do siebie ustami długo wydawał się śmieszny i nieapetyczny także Chińczykom i Japończykom. Społeczności Oceanii oceniały stopień żarliwości uczuć nie po wyrafinowaniu pocałunków, lecz po śladach ukąszeń i zadrapań zostawianych przez kochanków na ciele partnera. Wzajemne ugniatanie, ssanie, oblizywanie, muskanie i rozchylanie warg, które tak cieszyły białych, uważali za zwyczaj dziwny i w żadnej mierze niemogący przynieść satysfakcji. Pocałunki wpisują się bowiem zawsze w kontekst kulturowy. A historia obyczajów pokazuje, że pełnił w społeczeństwie najrozmaitsze funkcje, często odległe od erotycznych. Pomijając najsłynniejsze pozycje literackie dotyczące ars amandi – hinduską Kamasutrę i arabski „Pachnący ogród”, skoncentrujmy się europejskiej wymianie buziaków. Sokrates zabrania całowania W starożytności pocałunki dzieliły się na powitalne (w głowę), jako znak poddania (po rękach – służący i niewolnicy) oraz intymne w oczy. Znane były także cmoknięcia w powietrze kierowane do tłumu przez mówców – zupełnie takie same jak te, które dziś rozsyłają gwiazdy estrady. Niektórzy badacze przypuszczają, że w antycznym Rzymie zwyczaj całowania w usta wynikał z chęci sprawdzenia, czy kobieta nie piła wina, co wówczas było im zabronione i surowo karane. Demoniczną wizję pocałunku roztaczał przed swoimi uczniami Sokrates. Trudno powiedzieć, jak wyglądała osoba całowana przez filozofa, wiadomo jednak, że on sam porównywał siłę rażenia pocałunków do ukąszenia tarantuli. Gdy jeden z uczniów pocałował urodziwego młodziana, Sokrates potępił go – nie za homoseksualne ciągoty, lecz dlatego, że wystawił się na straszliwe niebezpieczeństwo. Pocałować kogoś bowiem, to oddać się w niewolę i stracić zainteresowanie tym, co w życiu najważniejsze – argumentował. W podobnym tonie utyskiwał Seneka. Twierdził nawet, że niektóre małżeństwa są w istocie związkami cudzołożnymi. Dzieje się tak, gdy mąż pała zbyt dużą namiętnością do żony. Niestety, poglądy te padły na podatny grunt chrześcijaństwa i utrzymywały się w Europie aż do połowy XVIII w. W kulturze średniowiecznej pocałunek dozwolony był jako głównie jako wyraz uniesień religijnych. W XII w. w kręgach ascetów i zamożnych elit panowała moda na całowanie… trędowatych, ich cierpienia bowiem zbliżały do Boga. A zaczęło się od św. Franciszka, który wiedziony impulsem uczcił tak wyklętego, czyli chorego na trąd. Najsłynniejszą damą oddającą się temu zajęciu była Eleonora z Akwitanii. Zachowały się także relacje o krzyżowcach, którzy w przerwach w zabijaniu niewiernych pobożnie tulili do siebie trędowatych. Wielkim orędownikiem wstrzemięźliwości cielesnej był św. Augustyn. Zaznawszy za młodu wszelkich ziemskich uciech, w wieku dojrzałym doszedł do wniosku, że „te rzeczy” oddalają człowieka od Boga i wzniosłych myśli. Zbliżenie między kobietą a mężczyzną miały już służyć wyłącznie prokreacji. Pozbawione mocy zapładniania pocałunki straciły rację bytu i jako zbędne miały zniknąć z życia śmiertelników. Całować się dla własnej satysfakcji znaczyło rzucać się w objęcia szatana. W czasach polowania na czarownice takie upodobania mogły nawet zaprowadzić na stos, gdyż pocałunek był przypieczętowaniem umowy z diabłem. Całus na receptę Średniowieczny pocałunek – choć w tak niesprzyjających dla namiętności czasach – oczywiście nie zaginął, lecz przetrwał jako gest pozdrowienia, uległości, a nawet uzdrowienia. Skrępowany sztywną etykietą stał się zaszyfrowaną informacją o tym, kim są całujący się i jakie mają zamiary. Przede wszystkim świadczył o pozycji społecznej. Im wyżej stał w hierarchii, tym wyżej składał pocałunek. Początkowo podwładni (także książęta) całowali króla w stopę, podkreślając tym samym swoją uległość. Notabene, znienawidzony Kaligula dawał do pocałowania swój środkowy palec, co – podobnie jak dziś – odczytywane było jako obraźliwe. Z biegiem lat wyżej urodzeni zyskali przywilej cmokania w górne partie części ciała władcy. Według XVII-wiecznych wskazówek osoby o tym samym statusie całowały się
Tagi:
Joanna Tańska