Nastoletni męczennicy po obu stronach frontu w Afganistanie Walczący z talibami afgański Sojusz Północny pokonał wrogów, mobilizując ostatnie rezerwy. Ten główny sojusznik Stanów Zjednoczonych rzucił do walki dwa tysiące bojowników poniżej 18. roku życia. Chłopcy, z których większość nie umie czytać i pisać, przełamali front pod Mazar-i-Szarif. Dzieci-żołnierze stanowią 10% sił zbrojnych Sojuszu Północnego. Dowódcy tego luźnego związku wrogich wobec talibów ugrupowań etnicznych twierdzą, że nie mieli wyboru. Talibowie dysponowali dwukrotną przewagą liczebną, zaś kwiat mudżahedinów Sojuszu wyginął na polach minowych. W szpitalu w Golbahar niedaleko frontu przebiegającego przed Kabulem leżą setki młodych mężczyzn między 20. a 30. rokiem życia, którzy stracili nogi z powodu wybuchów min. Zastąpili ich chłopcy, z których najmłodsi nie skończyli jeszcze 13. roku życia. „Nie mamy granicy wieku dla naszych żołnierzy. Ale ci najmłodsi zgłosili się na ochotnika, nikt ich nie zmuszał”, twierdzi jeden z dowódców. Porucznik Said jest doświadczonym żołnierzem. Służy w wojsku już od 24 miesięcy, doskonale obchodzi się z kałasznikowem, potrafi rozpoznać każdą broń wroga po huku. Said różni się jednak od innych oficerów – nie nosi brody. Porucznik Sojuszu Północnego walczący na froncie pod Bagram ma 15 lat. Said nie chciał chodzić do szkoły, w której nie ma stołów, książek i zeszytów, a nauczyciel sam ledwie umie czytać. Zgłosił się w szeregi zachęcony przez swego ojca, wypróbowanego w boju mudżahedina. Matki niemającej żadnych praw w muzułmańskim społeczeństwie Afganistanu nikt nie pytał o zdanie. 15-letni Sabi także zamiast szkolnego świadectwa przynosi do domu pancerfausta. Zgłosił się do Sojuszu Północnego, gdy talibowie zdobyli na krótko jego rodzinne miasto Charkar i pobili mieszkańców kolbami. „Musimy się bronić, musimy walczyć”, tłumaczy swą decyzję. Chłopak przeszedł trzymiesięczne przeszkolenie, nauczył się robić okopy, strzelać i słuchać rozkazów. Jego kolega z oddziału, 15-letni Saidullah, nie ukrywa, że potrafi lepiej celować, niż czytać: „Jestem strzelcem wyborowym. Położyłem już trupem pięciu czy sześciu talibów. Zabitym zabieram broń, mój kałasznikow także jest zdobyczny”. Jednak wśród najmłodszych bojowników Sojuszu straty są także wysokie. Wielu zginęło, atakując konno (sic!) okopane czołgi talibów. 12-letni Mirwais służy w gnieździe karabinów maszynowych. „Podaję taśmy z amunicją i sam już strzelałem”, opowiada z dumą. Trzej nastoletni bojownicy Sojuszu bronią stanowiska na przełęczy Salang (3658 m n.p.m.). Nie mają wiele do roboty, talibowie i tak nie zaatakują, gdyż wszędzie rozciągają się pola minowe. Linia frontu nie zmieniła się tu od lat. Młodzi siedzą więc w małej chacie z kamienia, słuchają wichru, wieczorami rozmawiają przez radiostację ze swymi rówieśnikami po drugiej stronie frontu. Najczęściej kłócą się, kto jest lepszym muzułmaninem. „To my jesteśmy prawdziwymi uczniami Proroka. Już nasi ojcowie, pobożni słudzy Allaha, wypędzili z Afganistanu sowieckich najeźdźców”, chełpią się chłopcy z Sojuszu Północnego. „To nieprawda. Sprzymierzyliście się z niewiernymi Amerykanami, którzy nas bombardują, zabijają kobiety i dzieci”, odpowiadają wojownicy Talibanu, z których większość nie skończyła 17. lat. Przywódca talibów, mułła Omar, powiedział wprawdzie, że nie może zostać żołnierzem ten, komu broda nie urosła, ale w czasie wojny ta reguła nie ma znaczenia. Z każdej rodziny, w której jest co najmniej trzech synów, uczniowie szkół koranicznych jednego zaciągają przemocą w swoje szeregi. Amerykańskie bombardowania spowodowały dotkliwe straty, trzeba więc znaleźć nowych kandydatów na męczenników. Talibowie, z których większość pochodzi z ludu Pusztunów, zawsze mogą liczyć na pomoc z sąsiedniego Pakistanu, będącego nominalnie sprzymierzeńcem Ameryki. W zachodnim Pakistanie również mieszkają przecież Pusztunowie, podjudzani przeciwko Zachodowi przez fanatycznych mułłów. W pakistańskich szkołach koranicznych – medresach – czekało na rozkaz 14 tys. chłopców-żołnierzy gotowych wyruszyć na odsiecz talibom. Po klęsce pod Mazar-i-Szarif rozkaz nadszedł. Medresę Uloom-Islamia pod Peszawarem prowadzi mułła Sajed-ul Arifin: „Czy to nie piękne? Czy może być coś piękniejszego, niż szahid – męczeństwo dla Allaha?”, pyta z uśmiechem. „Nie musimy uczyć tych chłopców walki. W tych okolicach dzieciaki dorastają z kałasznikowem. W każdym domu jest broń. Pusztunowie kochają walkę. Zazwyczaj biją się między sobą, my jednak wysyłamy ich przeciwko Okrutnym. „Okrutni” to dla mułły
Tagi:
Marek Karolkiewicz