Nasz naród jak lawa

Nasz naród jak lawa

Jechałem kiedyś autostradą do Lille. Przede mną belgijski samochód. Na bramce kierowca wyciągnął portmonetkę i zaczął mozolnie wrzucać bilon do maszyny. Kieska wyśliznęła mu się z ręki i drobniaki posypały się na ziemię. Belg wysiadł i zaczął je zbierać. Widok faceta wyciągającego w błocie, na kolanach centówki spod samochodu serdecznie mnie rozbawił, mimo że traciłem czas, stojąc za nim. W pewnej chwili ciułacz wstał i spojrzał na moją roześmianą gębę. – No tak – wycedził – zdaje się, że odwaliłem niezły belgijski kawał. I powoli też zaczął się uśmiechać. Trzeba bowiem wiedzieć, że Belgowie są obiektem nieustannych francuskich naigrawań. Nad Sekwaną wydano już wiele książek z dowcipami o nich. Ostatni, jaki usłyszałem: „Na cmentarzu komunalnym w Brukseli rozbił się samolot pasażerski. Ratownicy odnaleźli już 40 tys. ofiar. Poszukiwania trwają”. Nie są to na ogół wice oryginalne. Niemcy opowiadają je o mieszkańcach Wysp Fryzyjskich, Amerykanie nieco złośliwsze o Polakach („Chcesz Polakowi złamać palec? Uderz go w nos”). Różnica jedynie taka, że wytykani, jak Belgowie, z reguły sami z tych kpin się śmieją, a tylko Polacy się obrażają. Wiele organizacji polonijnych w USA kierowało do miejscowych władz petycje, żeby zakazać, interweniować, karać, co oczywiście nieomylnie wskazywało, że te anegdotki całkiem bezpodstawne nie są. Ale to oczywiście śmiesznostki. Ostatnio w nieporównanie potężniejsze zadęliśmy trąby. Urażani ponoć w narodowej dumie (czytaj: przeżarci kompleksami) wymyśliliśmy groźny i szkalujący nas antypolonizm. Zatruwają nim ponoć cały świat m.in. Rosjanie, Niemcy, Żydzi, międzynarodowe lewactwo, a nawet jankescy demokraci. Zaczęło się od „polskich obozów koncentracyjnych”, więc cofnijmy się najpierw do źródeł. Zbitka ta funkcjonowała od zawsze, również w literaturze polskiej, i skrótowo sytuowała rzecz geograficznie. Nikt nie uważał, że piętnuje ona jakąś współodpowiedzialność Polaków w kwestii obozów. Nie było żadnego problemu, aż przyszedł rodak szczególniej zakompleksiony i zaczął drążyć. Tak oto np. moi francuscy studenci usłyszeli nagle, że jest tu jakiś problem, co dotychczas nigdy nie przyszło im do głowy. Jaki? To już wyjaśniła im ustawa IPN-owska. Wyjaśniła przez zastraszanie. Jeżeli będziecie dalej używać podobnych skrótów myślowych bez starannego ich rozwinięcia, z zaznaczeniem i podkreśleniem, że obozy były niemieckie, a tylko zbudowane na polskiej ziemi, zostaniecie ukarani, z perspektywą dwuletniej odsiadki włącznie. Podobnie w każdym przypadku, gdy będziecie mówić przykrą nieprawdę o Polakach, a co jest prawdą, a co nie, zdecydują IPN i „Gazeta Polska”. Mamy tu do czynienia z dwoma nieporozumieniami. Pierwsze jest, jak to zwykle w Polsce, megalomańskie. Jakimś oszołomom wydaje się, że poza potomkami ofiar i garścią badaczy tematu kogokolwiek poza granicami Rzeczypospolitej interesuje to, co się działo nad Wisłą 75 lat temu. Dziewięć dziesiątych ludzkości w ogóle nie wie, że coś takiego jak Polska istnieje, a jeśli się o tym dowiaduje, to dzięki mundialowi, a nie tzw. polskiej polityce historycznej czy instytucyjkom, na które marnuje pieniądze minister Gliński. Zresztą nawet ci światli nie odróżniają Warszawy od Mińska białoruskiego, a Jana Pawła II od Sykstusa V. Drugie nieporozumienie wynika z kompletnej nieznajomości funkcjonowania rynku informacji. Jedynym sposobem na poprawienie znajomości Rzeczypospolitej i oddanie jej sprawiedliwości, jaki wymyśliły nasze władze i ich przydupnicy, ma być rozgłaszanie wszem wobec, że o nas mówić można tylko tak, jak sobie tego życzymy, oraz uchwalanie praw, że inaczej kratki, chleb i woda. To rzeczywiście może zainteresować pewną liczbę sensatów zaciekawionych, co oni tam mają do ukrycia, że tak na nich czapka gore. O Francuzach kiedyś w modzie było szeptać, że Vichy, Drancy, donosicielstwo, antysemityzm… Tyle że żabojady zamiast wtrącać za to do kazamat, uczciwie się rozliczyły. Mimo wstydliwości i drastyczności spraw próżne samozadowolenie prezydent Chirac wyrzucił przez okno. A ileż powstało i nadal powstaje głęboko autokrytycznych opracowań, audycji, filmów… IPN w tym czasie będzie plótł obowiązkowo o kłamstwie Jedwabnego, prowokacji politycznej w Kielcach, dobrym zbójniku „Ogniu” z Podhala, polskich cnotach i podniosłych rocznicach. Sto samochwalczych bajeczek na setną rocznicę. A na razie powyrzuca z muzeów, stowarzyszeń czy instytucji naukowych tych wszystkich, którzy nie powtarzają jak mantry, żeśmy bohaterscy i niepokalani. Wtedy dopiero, dzięki IPN, Polska zasłynie, a za granicą może nadal nie będą wiedzieć, gdzie leży Warszawa, za to gdzie Wronki i Białołęka na pewno. Co zresztą jest wizją optymistyczną, bo oznacza,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 26/2018

Kategorie: Felietony, Ludwik Stomma