Minister Rau ostatecznie pozbył się z MSZ resztek absolwentów MGIMO. Część poszła do sądu, co ewidentnie wystraszyło ministra, który czym prędzej pobiegł do zaprzyjaźnionej prasy. I dawał odpór. Tłumaczył tam powody swojej walki z MGIMO-wcami. Że w ten sposób dekomunizował MSZ. Kłopot w tym, że nie ma definicji „dekomunizowania”, „komunisty” itd. To najwyżej figura propagandowa, co sędzia Piotrowicz pewnie by potwierdził. Jakie więc rzeczywiste zarzuty miał Rau wobec absolwentów MGIMO? Może byli słabymi dyplomatami? No, nie byli. W zasadzie, chociażby z racji znajomości języków obcych, zaliczali się do najlepszych. A może, o tym spekulowano na prawicowych forach, mieli jakieś niejasne kontakty z Rosjanami? Nie mieli. Sam Rau przyznał, że żaden z absolwentów nie był przez ABW oskarżany o współpracę z rosyjskimi służbami. Dlaczego zatem ich wyrzucono? Bo uczyli się w Moskwie. „Ta instytucja – mówił o uczelni – była częścią wielkiego projektu sowieckiego imperializmu. MGIMO był inwestycją w funkcjonowanie rosyjskiego imperializmu. To element sowieckiej soft power. Absolwenci mieli służyć racji stanu tego imperium”. Oto oficjalny powód zwolnień – studenci ulegli „sowieckiej soft power”. Wszyscy. Czyli mamy odpowiedzialność zbiorową i zbiorowe zakażenie. Oni są zakażeni, a Rau jest zdrowy. Logiki nie ma w tym żadnej, jest tylko głupota i żółć. Oni studiowali trzydzieści parę lat temu, potem lojalnie i z sukcesami pracowali dla Polski, cały czas pod lupą kontrwywiadu, a teraz przyszedł Rau i wyrzuca. Były takie momenty w historii, rzadkie na szczęście, gdy wierzono, że poprzez przebywanie w jakimś kraju można się nim zarazić i stać osobą niebezpieczną. W czasach Stalina podejrzliwie, jako zainfekowane, traktowano osoby, które przebywały na Zachodzie. Czy PiS jest tak głupie, że sięga do tamtych wzorców? Trzeba trafu, że kiedy z MSZ pozbyto się MGIMO-wców, wiceminister Mularczyk udał się z wizytą do Stanów Zjednoczonych, by swoją kulawą angielszczyzną lobbować w Kongresie USA i w ONZ w sprawie reparacji od Niemiec. W ONZ zwrócił się o pomoc do paru ważnych urzędników, m.in. rozmawiał z przewodniczącym Zgromadzenia Ogólnego ONZ, Węgrem Csabą Kőrösim, i ze Słowakiem Miroslavem Jenčą, zastępcą sekretarza generalnego ONZ ds. Europy, Azji Centralnej i Ameryk. Ciekawe, czy sprawdził wcześniej ich życiorysy. Bo obaj są absolwentami MGIMO. Cóż więc się okazuje? Że dla naszego MSZ polscy absolwenci MGIMO są trędowaci. Ale już węgierscy – są znakomici. Co ważniejsze, jak widzimy, nauka w Moskwie nie przeszkodziła ani Kőrösiemu, ani Jenčy w solidnej karierze. Kőrösi był ambasadorem w Grecji, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, a także przy ONZ. Był również wiceprzewodniczącym ZO ONZ. Jenča to wielokrotny ambasador i przedstawiciel Słowacji w Unii Europejskiej, OBWE, a teraz w ONZ. Są zatem kraje, i to całkiem bliskie, w których potrafią wykorzystywać wiedzę i znajomości absolwentów MGIMO. Kraje, w których dyplomacja działa sprawniej, o czym świadczy choćby ten oczywisty fakt, że to Węgrzy i Słowacy mają swoich ludzi na wysokich stanowiskach w ONZ, a Polska PiS nie ma. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint