Nasz współczesny
Mój dziadek żartował, że jeśli powie się o kimś współczesnym, że jest lub był wielkim człowiekiem, zawsze można liczyć na reakcję: „On? Niemożliwe, przecież ja go znam”. Wielkość musi się uleżeć, „ucukrować”, jak pisał poeta, zamienić cechy osobiste na pomnikowe. Znałem Aleksandra Małachowskiego, a dwa lata, jakie właśnie mijają od jego śmierci, z pewnością nie pozwoliły jeszcze zatrzeć się jego cechom indywidualnym, zapomnieć jego głosu, jego postawy, tego, co było w nim ludzkie i zwyczajne. Równocześnie jednak dzień po dniu potwierdza się jego wielkość, niezwykłość jego postawy moralnej i przenikliwość jego umysłu. Poznałem go bardzo dawno, w latach 50. jeszcze, kiedy zadziwił opinię swoim niezwykłym reportażem „Rzecz niepospolita”, drukowanym w odcinkach, będących owocem jego motocyklowej podróży po Polsce. Był to objazd w duchu nadziei rozbudzonych przez polski Październik 1956, pokazujący kraj i jego ludzi takich, jakimi byli naprawdę, a gospodarkę w jej prawdziwym wymiarze – z jednej strony, dewastowaną przez szaleńcze pomysły stalinowskiej „księżycowej ekonomii”, z drugiej – jednak rosnącą, dającą ludziom pracę i awans społeczny, zmieniającą Polskę z kraju rolniczego w industrialny. Wspominam ten dawny, głośny reportaż, ponieważ mieścił się w nim cały charakter Małachowskiego. Jego widzenie świata poprzez prostych ludzi, do których odnosił się z niezwykłym szacunkiem, a także jego rzetelność i obiektywizm. Jaka była cena tego obiektywizmu w spojrzeniu na Polskę Ludową owych czasów ze strony człowieka, który jako kilkunastoletni chłopak odbył gehennę radzieckich więzień i gułagów, dowiedzieliśmy się dopiero później. Stało się to wówczas, kiedy Małachowski, łamiąc swoją karierę dziennikarza telewizyjnego i radiowego, w czym był świetny, powiedział „dość” i stał się jednym z filarów najpierw podziemnej opozycji demokratycznej, a potem już legalnej „Solidarności”. „Pierwszej Solidarności”, jak podkreślał z uporem. A wreszcie działaczem państwowym, wicemarszałkiem Sejmu, piastując funkcję podobną do tej, jaką sprawował na Sejmie Wielkim jego przodek, Stanisław, o którym uczymy się w podręcznikach historii. Był egzaltowany, niekiedy w niedzisiejszy sposób patetyczny. Brało się to w nim zarówno stąd, że ani przez moment nie tracił sprzed oczu rozległej historycznej perspektywy, nakazującej obecnemu pokoleniu dorównać w mądrości, rozwadze i odwadze wielkim duchom przeszłości, jak i z autentycznego szacunku dla zwyczajnych, ubogich, rzetelnych ludzi, którzy mu zawierzyli, dając jemu i obozowi, z którym się identyfikował, owemu obozowi „pierwszej Solidarności” właśnie, wpływy i władzę. Swoje sądy, które publikował najpierw w „Wiadomościach Kulturalnych”, potem zaś, aż do końca, w „Przeglądzie”, weryfikował u dwóch źródeł – w świecie polityki i w swoim mazurskim Domu Pod Ptakami, jak go nazywał, wśród sąsiadów, rolników, leśników, gminnych działaczy społecznych. Rozbieżność tych dwóch światów, narastająca w zastraszającym tempie , była przedmiotem jego zgryzoty i oburzenia zarazem. Już w styczniu 1997 pisał w „Wiadomościach”: „Ostatnio bywam ostro atakowany za uparte ujawnianie mego niepokoju całym zespołem zdarzeń, które określam jako „zagrożenie totalitarne”, czy też, co może mniej precyzyjnie sformułowane, zagrożenie neofaszystowskie”. Miał wówczas na myśli mnożące się całkiem legalnie pisma neofaszystowskie, antysemickie, rehabilitujące hitleryzm i rodzimy szowinizm. Oburzało go też „dziennikarstwo denuncjacyjne”, które coraz częściej dostrzegał w prasie i telewizji. Wstrząsnął nim zaś opublikowany przez dziennik „Życie” dokument, stworzony, jak pisał, „przez jednego z czołowych działaczy AWS”, w którym autor zalecał dokonanie „reformy” państwa, „która – jak cytował owego autora – może być jedynie dziełem elity przywódczej, a masowe procesy polityczne stwarzają dla niej szansę, mogą jej na wstępie zapewnić pełny ładunek legitymizacji”. Elity te, cytuje dalej Małachowski, powinny mieć „możliwość legalnego użycia przymusu”, żeby zaś same mogły zachować nieprzejednaną postawę, „należy tej grupie zapewnić możliwość życia na poziomie średniej klasy biznesmena”. Owym „czołowym działaczem AWS”, cytowanym przez Małachowskiego, był Ludwik Dorn. Aleksander Małachowski był jednym z pierwszych ludzi w Polsce, który zapalił ostrzegawcze czerwone światło wobec podnoszących się sił skrajnej prawicy, wiedząc, że, jak pisał, „do realizacji każdego niedemokratycznego szaleństwa można znaleźć łatwo i tanio dowolną liczbę