Nasza babcia – telewizja

Nasza babcia – telewizja

50 lat temu w Warszawie odbyły się pierwsze pokazy telewizyjne – Po co ty tam idziesz? Przecież to się nie utrzyma. To tylko nowinka techniczna – tak tłumaczył Andrzej Munk swojej koleżance, Barbarze Borys, która właśnie rozpoczynała pracę w telewizji. Był rok 1958. Czasy tak pełne nieufności i niewiedzy, że naród entuzjastycznie przyjął dowcip prasowy, zalecenie, żeby prześcieradło zanurzyć w roztworze rtęci, a następnie naciągnąć na odbiornik radiowy. I już jest ten tajemniczy telewizor. Pomysł tak się spodobał młodzieży, że rodzice pisali, by „dać w mordę idiocie, który takie zabawy dla dzieci wymyśla”. Są tacy, którzy za datę urodzin TVP uznają rok 1938. Zainstalowano wówczas na najwyższym budynku Prudentialu – dziś hotelu Warszawa – prymitywną antenę i nadawano programy. Jadwiga Smosarska w filmie „Barbara Radziwiłłówna” była nawet rozpoznawalna. Tło było szarością. Specjaliści twierdzą, że gdyby nie wojna w 1941 r mielibyśmy telewizję. Jednak za oficjalny początek uważa się 25.10.1952 r., gdy telewizja nadała swój inauguracyjny program. Data była godna – przeddzień wyborów do Sejmu. Tyle że podziwiać dzieło można było na ekranach zaledwie kilkunastu telewizorów, z tego większość ustawiono w zasłużonych zakładach pracy. Michotek zaśpiewał balladę o kułaku, Wanda Karczewska recytowała „Ja, córka spalonej w Oświęcimiu matki”. Żeby nie było całkiem strasznie, znowu Michotek kończył występy: „Zaśnij synku, przyszła noc – tatuś na budowie, stawia dziś ku gwiazdom wprost nowy szybkościowiec…”. Do chwili emisji scenariusz leżał opatentowany w kasie pancernej. Najpierw raz, potem dwa razy w tygodniu, po dwie godziny dziennie nadawano program. Ale już w 1956 r. dumnie ogłoszono, że Centralny Ośrodek Telewizyjny nadaje cztery razy w tygodniu. W niedzielę i środę dają filmy, w pozostałe dni własne programy publicystyczne. Rozpoczęła się eksplozja adaptacji granych w Warszawie przedstawień. Aktorów w kostiumach dowożono do studia, stawiano w ukropie lamp, potem odwożono do teatrów. Całość można było podziwiać na 700 małych ekranach. Radio z lufcikiem Jednak jeśli wziąć pod uwagę liczbę widzów, to może nie oficjalnym początkiem, ale olbrzymim przełomem była Krajowa Wystawa Radiowa w warszawskim gmachu ZNP. Tytuł wystawy – „Radio w walce o pokój i socjalizm”. Uznano, że coś tak dziwacznego jak telewizja nie może znaleźć się w nazwie wystawy o… telewizji. Tak więc w tytule było radio, w środku – telewizja. Był to pierwszy masowy i publiczny pokaz telewizyjny, w którym udział wzięło ok. 100 tys. widzów dowożonych orbisowskimi pociągami z całego kraju. Pospolite ruszenie. Pokazy odbywały się codziennie od 15 grudnia 1951 r. do 20 stycznia 1952 r. Nadawano kilkanaście programów trwających po ok. 20 minut. Dłuższe były niemożliwe, bo aparatura siadała. Poza tym za drzwiami tłoczyła się kolejka widzów. Łomotali w drzwi, żeby już kończyć, bo oni też chcą wejść. Dlatego pierwsi telewizyjni pracownicy byli także wykidajłami. Niektórych zachwyconych siłą trzeba było usuwać z sali. Wystąpili: Andrzej Bogucki, Irena Kwiatkowska, Jerzy Michotek i Chór Szacha, który okazał się prawdziwą gwiazdą. Wielu aktorów nieruchomiało, mówiąc jak najpiękniej. No, bo przecież nie ma publiczności, tłumaczyła Alina Janowska. Sprawa wielkiej wystawy wymknęła się cenzurze, co pozwoliło wprowadzić uznawane za rozpustę estradową piosenki Lucienne Boyer. Ta wiadomość, a i ocena, „że jest bardzo śmiesznie”, spowodowały, że warszawiacy ścigali się z tymi z pociągów. Każdy chciał być pierwszy w kolejce. Redaktor Tadeusz Pszczołowski w swych wspomnieniach telewizyjnych opisał, że śmieszność była związana z jego osobą. Na pierwszy pokaz spóźniła się spikerka z radia i on ją zastąpił. Poza tym aktorzy ze zgrozą dowiadywali się, że w studiu są sinofioletowi, a wargi mają równie trupie. Tańczyć musieli na 4 m kw. Za to – pocieszano – w telewizji są świetni. Rodziły się pierwsze gwiazdy telewizyjne. Tłumy na wystawie gromadziły się dzięki „Expresowi”, który – jakbyśmy dzisiaj powiedzieli – był patronem medialnym. Redakcja rozdała stNsy wejściówek. Wszyscy karnie przyszli i jak potem relacjonowano: „natłok ludności był tak ogromny, że gmach ZNP przesunął się o kilka metrów.” O względy widzów rywalizował z „Expresem” współorganizator szalonego jak na lata 50. przedsięwzięcia, Państwowy Instytut Telekomunikacyjny.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 51/2001

Kategorie: Media