Wstrząs, który spowodowało wejście kilku milionów imigrantów, nie będzie zmianą lokalną. To się nie rozejdzie po kościach Stefan Chwin – (ur. w 1949 r.) pisarz, eseista, historyk literatury, profesor Uniwersytetu Gdańskiego. Członek Rady Języka Polskiego. Ma w dorobku takie tytuły jak „Hanemann” (1995), „Esther” (1999), „Dziennik dla dorosłych” (2008), „Samobójstwo jako doświadczenie wyobraźni” (2010), „Panna Ferbelin” (2011), „Miłosz. Interpretacje i świadectwa” (2012), „Zwodnicze piękno” (2016), „Srebrzysko. Powieść dla dorosłych” (2016). Czy czuje pan, że zmienia się atmosfera? Studenci są inni niż 10 lat temu? – Oczywiście, że inni! Kiedy kończyłem studia w 1973 r., nie było lęku, który teraz im towarzyszy. Była pewność zatrudnienia. Natomiast teraz jest niepewność. I takie zawężenie życia, sprowadzenie go do balowania i walki o przetrwanie. Wieloosobowe, wynajmowane mieszkania, wspólnie, za jakieś grosze. I gonitwa, żeby złapać jakąś robotę, najczęściej dorywczą, chwilową. Co oczywiście wpływa na ich sposób myślenia o całej reszcie życia. Strona publiczna wydaje im się bardzo odległa od ich dotkliwego doświadczenia osobistego. Dlatego dla mnie jednym z większych zdziwień Polską było to, co się zdarzyło w zeszłym roku w lipcu, te młodzieżowe protesty w sprawie wolnych sądów. To absolutnie nie zgadzało się z moim rozpoznaniem ducha i stylu życia młodzieży studenckiej, z którą mam do czynienia. Ona jest raczej wycofana. Politykę traktuje pogardliwie, jako coś paskudnego, brudnego. Na zasadzie, że w ogóle nie warto tym się zajmować. Natomiast wtedy, w obronie sądów, pojawiły się tłumy młodych ludzi, którzy właściwie wystąpili w obronie abstrakcji, jakichś inteligenckich fanaberii. A to były dziesiątki tysięcy ludzi. Młodych. Mimo że były wakacje. To mi uświadomiło, że w tym pokoleniu następuje jakaś zmiana. Do tej pory rozpoznawałem je raczej jako grupę ciężko poparzoną przez umacniający się kapitalizm. Jeżeli większość ich czasu zajmuje walka o byt, trudno się spodziewać, by budowali świadomie ścieżkę swojej kariery. – Często się spotykam z taką wypowiedzią: Ja niczego nie odkładam, nie oszczędzam, bo i tak nie będę miał żadnej emerytury. To ich sposób myślenia o przyszłości. Przekonanie, że na dorywczym będą do końca życia. Ale oni są podatni na propozycje typu: poprzecie nas, to was uszczęśliwimy. Część studentów i doktorantów bardzo dobrze przyjęła reformę Gowina. Dlaczego? – Sytuacja materialna doktorantów na uczelniach nie była dobra. Dostawali symboliczne stypendia, a połączenie pisania doktoratu z pracą zawodową udaje się w jednym przypadku na dziesięć. Tymczasem teraz PiS chce im dać spore „pensje” doktoranckie, więc już trochę inaczej patrzą na władzę. Z drugiej strony – przecież od tego jest państwo! Pomoc dla rozwijającej się młodzieży to chyba jeden z jego obowiązków. W cieniu Piłsudskiego A my zapomnieliśmy, w tym galopie po roku 1989, jak to państwo powinno wyglądać, jakie powinno mieć obowiązki. – Nie prowadzę tej rozmowy w kierunku ani samobiczowania, ani oskarżania. Raczej widzę splot konieczności, w jakich działały kolejne rządy, które po prostu nie miały żadnego innego ruchu. Bo były w niewoli oczekiwań większości? I nie mogły tej większości się przeciwstawić? – W tej chwili sytuacja jest trochę podobna. W przypadku dużej części Polaków propozycja pisowska całkowicie się zgadza i z ich strukturą emocjonalną, i z ich postawą religijną, i z nastawieniem socjalnym. A ten pojawiający się brutalny język – też się podoba? Tego przecież nie było! – Ach! Pan wierzy w mit jakiegoś złotego wieku parlamentarnej polszczyzny. Zajmowałem się przez pewien czas kulturą polityczną 20-lecia międzywojennego. To, co się dzieje w tej chwili w Polsce w sferze języka politycznego, jest kaszką z mlekiem w porównaniu z tym, co się wówczas działo. Prasa endecka tamtego czasu. Prasa katolicka, która posługiwała się językiem jawnego antysemityzmu, brutalnego, bezwzględnego. Ze wskazywaniem osób po nazwisku! No tak, czepiają się wciąż Michnika, jednak nie ma tego impetu i takiej bezwzględności jak wtedy. Więc te ataki, ten język, to nic nowego? – Proszę pana, jakby pan poczytał sobie stenogramy obrad Sejmu po maju 1926 r., to, co Piłsudski robił, jak się zwracał do posłów! Nawet te „zdradzieckie mordy”, które usłyszeliśmy, to drobiazg w porównaniu z tym, co on wyprawiał z polskim Sejmem i polską opozycją. A PiS to się